poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Niekompetentni tłumacze literatury (tym razem fantastycznej) w Polsce #123105495620

Ostatnio u Oli przeglądałem Wielką Księgę Science Fiction, t. 1, red. Mike Ashley, wydane w tym roku przez Fabrykę Słów, przetłumaczone przez Małgorzatę Koczańską. Co do wielkości tej antologii można by się spierać, ale to może przy innej okazji. Tak się bowiem złożyło, że w tym zbiorze jest jedno z opowiadań Grega Egana.

Dygresja: bardzo lubię Grega Egana, i myślę że to wielka szkoda że polscy czytelnicy nie mieli jeszcze okazji poznać jego co bardziej odlotowych powieści - z tego co widzę w sieci, Solaris przesunęło premierę Diaspory z marca 2011 na marzec 2013. Oby tylko przetłumaczył to ktoś kompetentny, bo miejsc w których można dżampnąć szarka z terminologią matematyczną jest w "Diasporze" dużo więcej niż w "Distress", z którym polski tłumacz poradził sobie co najwyżej średnio. Ale jeśli Egan ma być tłumaczony tak, jak w antologii wydanej przez Fabrykę Słów, to może lepiej żeby go nie wydawano w ogóle...

No więc wziąłem do ręki to opowiadanie, i nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Mianowicie...

To jest cytat z "N jak Nieskończoność" (jak wyżej, s. 77) w wersji Małgorzaty Koczańskiej:

Światów równoległych jest nieskończenie wiele - tak jak liczb naturalnych, a nie jak liczb całkowitych, które utrudniają jedynie liczenie bez pomocy matematycznych twierdzeń, jednak mówiąc prosto - ja jestem niezwykły, bo niezmienny: bardziej podobny do siebie na każdym ze światów niż inni ludzie.

A to, odpowiedni fragment oryginału, "The Infinite Assasin" ("Axiomatic", Gollancz, 2008, s. 1), w wersji Grega Egana:
The number of paralell worlds is uncountably infinite - infinite like real numbers, not merely like the integers - making it difficult to quantify these things without elaborate mathematical definitions, but roughly speaking, it seems that I'm unusally invariant: more alike from world to world than most people are.
 Huh? Znajdź dziesięć różnic?

Nawet pomijając to, o ile lepiej (np. ze względu na zakończenie opowiadania, z fajnymi rzeczami o zbiorze miary zero) byłoby chyba trzymać się żargonu i napisać "inwariantny" lub "niezmienniczy", albo to, że takie tłumaczenie czyni (w oczach choć odrobinę obeznanego czytelnika) autora opowiadania idiotą (no bo jak można sugerować że liczb naturalnych jest inna ilość niż całkowitych...), to przecież tłumaczka nie zrozumiała nawet składni zdania które tłumaczy (co czyni co jakim?). Smutne. Z czymś takim nie zetknąłem się chyba od czasu przeczytania tego, co w "Rzeźbiarzach chmur" (polskim wydaniu drugiego tomu "The Complete Short Stories" J. G. Ballarda) wyrabiał Bohdan Drozdowski.

Trzy błędy w jednym zdaniu to dla mnie wystarczająco za dużo. Nieprędko, jeśli w ogóle, sięgnę po jakąkolwiek książkę Fabryki Słów.

piątek, 5 sierpnia 2011

Yiyun Li "Włóczędzy"

Przeczytałem pierwszą powieść Yiyun Li. Czytałem wcześniej jej zbiór opowiadań "Tysiąc lat dobrych modlitw", co zostawia mi w kolejce tylko jej drugi zbiór, "Gold Boy, Emerald Girl".

"Tysiąc lat dobrych modlitw" odebrałem jako książkę ciepłą i nieco nostalgiczną. Z "Włóczęgami" jest zupełnie inaczej. Otoczenie jest szare i brudne, przez większość książki zimne, ludzie nieszczęśliwi i ułomni, a wydźwięk ponury. W dużym skrócie, książka opowiada historię tego, co dzieje się w prowincjonalnym chińskim miasteczku po egzekucji byłej działaczki komunistycznej, mniej więcej w okresie Pekińskiej Wiosny. Postacie są świetnie skonstruowane - proste, ale nie banalne, wiarygodne, interesujące, ale zarazem nie przeintelektualizowane. Część z nich jest powiązana - na ogół nie bezpośrednio, ale różnymi niemiłymi rzeczami które ktoś z ich rodziny zrobił komuś innemu. Im dalej w książkę zresztą, tym powiązań jest więcej. Zresztą siatka relacji w tej książce jest naprawdę dobrze zrobiona. Trudno tu wyłonić jednego głównego bohatera - wydaje mi się że miejsce na kartkach jest mniej więcej równo poświęcone: chłopcu świeżo przybyłemu z wioski, ułomnej dziewczynce i jej rodzinie, miejskiemu głupkowi, staremu nauczycielowi i jego żonie (rodzicom skazanej kontrrewolucjonistki), wżenionej w warstwę rządzącą spikerce radiowej i aktorce, a także dużej ilości pomniejszych postaci - przy czym przejścia między głównymi bohaterami a postaciami drugorzędnymi, i od nich do postaci tła, nie mających nawet własnego imienia, są zrobione właściwie niezauważalnie. We "Włóczęgach" jest dużo przemocy - nawet nie tyle w samej akcji, co raczej w przeszłości postaci. Ale zarazem nie ma jakiegoś prostego podziału na dobrych i złych, a w szczególności nie ma tu bohaterów - uznana za bohaterkę postać jest daleka od czystego sumienia.

To książka o nieszczęśliwych i skrzywdzonych ludziach, którzy krzywdzą siebie i innych swoimi nawykami i ambicjami, bardzo wciągająca, i z naprawdę dobrym zakończeniem. To także książka która nie jest właściwie w ogóle (poza może historyjką o dwóch małych rybkach i paroma innymi szczegółami) przyprawiona egzotyką Orientu. Ja dawno nie czytałem równie ponurej i mocnej pozycji o życiu w jednym z (nie mogę się zdecydować: autorytarnym czy totalitarnym) ustroju, i mogę powiedzieć że zdecydowanie warto po "Włóczęgów" sięgnąć.