W skrócie, to koncert Kwoon w Imbirze miał wszystko to, co sprawia że koncerty w większości miejsc w Krakowie są chujowe: godzinne opóźnienie, fatalne nagłośnienie i brak miejsca i tlenu.
Najpierw zagrało Papertree, które jest polskim projektem, jak na moje ucho, to chcącym być Red Sparrowes czy Pelican (ale nie znam się na trendach w postrockach, więc równie dobrze to mogą chcieć być Russian Circles czy co tam teraz jest modne). . Wyglądało na to że ludzie z zespołu dobrze bawili się na scenie, więc przynajmniej im to granie daje radość, a skoro tak, to jakoś nie wypada mi się czepiać. Więc w skrócie, to się wynudziłem, nie lubię takiej muzyki na żywo, studyjnie też coraz mniej. Przynajmniej nie było wizualizacji (dalej mam traumę po A Storm of Light).
Kwoon zagrało w porządku, chociaż nagłośnienie było naprawdę fatalne (co przypomina mi o jedynym przekonywującym mnie argumentem za stoperami w uszach na koncertach: redukują szum na tyle, że da się rozpoznać muzykę w tym co leci z głośników). Oczywiście zagrali I Lived on the Moon, trochę nowych kawałków (były całkiem OK) i bardzo ładny walec z wysokimi rejestrami pod koniec, przez który miałem trochę wrażenie że rozgrzewali się przez godzinę żeby grać przez dwie minuty.
No nie wiem. Jakoś tak bez szału było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz