wtorek, 16 listopada 2010

12 XI 2010; IX Wrocław Industrial Festival #1

Po raz czwarty byłem na WIF. Face it, gadanie np. gości od Unsoundu o najlepszym festiwalu w Polsce jest jednak troszeczkę na wyrost.

Ponownie, niestety, byłem tylko na dwóch głównych dniach, bo trzeba było wrócić do Krakowa - w efekcie znowu nie zobaczyłem np. Vilgoci (mam trochę epickiego pecha do jego koncertów). Wydaje mi się że w tym roku było bardziej spójnie stylistycznie niż na poprzednich paru edycjach - nie było np. niczego czysto neofolkowego, dark ambientowego albo jakiegoś EBM. Z jednej strony fajnie, z drugiej brakowało mi czegoś pokroju zeszłorocznego występu Illusion of Safety.

Na plus idą lepsza niż poprzednio gra świateł i wreszcie jakaś szatnia, na minus nagłośnienie - czasem się krztusiło i robiło brzydkie rzeczy z wysokimi częstotliwościami. Większość projektów miała też chyba za słabo nagłośniony wokal, i to niestety trochę się odbiło na jakości ich występów.

Myślałem też że będzie więcej hipsterów na Spiritual Front, tj. że będzie pełna sala i nie będzie się dało oddychać, ale jednak nie. Może negatywny hype na ich ostatni album zrobił swoje?

Z fantów, skromnie, wyjechałem tylko z "Pulsion" Esplendor Geometrico (minimalistycznie wydane, wybrałem to, ale japońskie wydania ich starych płyt kusiły), z otoczenia: Ola złapała kompilację dla Beksińskiego (ładnie to jest wydane, ej) i "Multiple Personality Disorder" Maeror Tri (zgrabny, dobrze pomyślany graficznie design). Żałuję że nie złapałem niczego z Impulsów Stetoskopu, oprócz Encyklopedii Kultury Industrialnej którą muszę sobie w końcu kupić było tam całkiem sporo fetyszystycznie wydanych rzeczy - będzie trzeba zrobić większą paczkę.

No ale, pierwszy duży dzień, po kolei.

Theme - nie trafiło do mnie. Może dlatego, że nie kupiłem przewijającej się przez cały występ narracji o wiedźmach czy co to tam było. Wokalnie, trochę jakby Current 93? Chyba byłoby fajniej, gdyby nie przerwy na podanie tytułów, bo rozbijały przerwami ciszy generalnie dość podobne do siebie utwory - wydaje mi się że po prostu lepiej byłoby to przedstawić w ciągu, jako jeden długi utwór, bez przerw.

Beequeen - wokalistka była ładnie ubrana, zagrali dość spokojnie i na luzie, dość blisko konwencjonalnym strukturom muzycznym, gitarzysta zabawnie wyginał się na scenie i było fajnie. Szkoda że wokal nieco za cicho, bo był ładny.


Clair Obscure - wreszcie jakieś w miarę rozsądne wizualizacje (film o rybakach na kutrze, z chodzeniem po rzucających się jeszcze rybach i przetwórnią we wnętrzu statku). Dwa czy trzy pierwsze kawałki były super, potem nieco gorzej, i już myślałem że będzie przynudzanie do końca, kiedy nagle znowu się wszystko wyprostowało. Dość energicznie, bardzo niemiecko, świetne wokale, do sprawdzenia jak studyjnie.

Cindytalk - czysto muzycznie, to chyba najlepszy występ z tych na których byłem. Ogólnie, trochę takie rzeczy jak Menace Ruine, i dużo dodatkowych elementów: ściana szumu na samym początku i prawie na końcu, na samym końcu solidne disco, w środku space rockowe riffy czy motywy jakby prosto od Savage Republic - bardzo satyfakcjonujący koncert. Na siłę, jedyne dwie wady: wizualizacje trochę na poziomie Nadji i podobnych, i słaba choreografia wokalistki.

Esplendor Geometrico - po prostu doskonałość. Dawno nie bawiłem się tak dobrze. Żywo, energicznie, dość agresywnie, nieco retro wizualizacje (twarz Mao z obracającym się logo EG), azjatyckie (chińskie? koreańskie?) filmy, Arturo wrzeszczący do mikrofonu trzymanego zębami - show pierwsza klasa, jeśli będę miał jeszcze okazję ich widzieć, idę w ciemno.

Konstruktivists - niestety zawód. Głównie szumy + "zadżumiony" gość (nie wiem który) mamroczący do mikrofonu. Szumy może i fajne, a mamrotanie może by mnie chwyciło, gdybym był bliżej wokalisty, ale z perspektywy schodów / balkonu, to nuda. Zresztą ludzie też dość szybko poznikali spod sceny. Nie wiem, może to nie kwestia ich występu, ale tego że byłem zmęczony, albo tych dwóch doskonałych koncertów wcześniej?

Christblood - słabo. Najpierw 40 minut rozstawiania się (poprzednie projekty jakoś nie miały problemu ze zrobieniem tego w 15 minut), a potem smętne i pretensjonalne teksty i makijaż na Kruka. Wyszliśmy po paru minutach - może rozkręcili się gdzieś dalej, ale słaby początek i ogólne zmęczenie zniechęcały. Albo po prostu nie mam już sił na taką muzykę? W każdym razie, jeśli mogę oceniać po tym co usłyszałem, to najsłabszy występ w ciągu tych dwóch dni festiwalu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz