piątek, 25 czerwca 2010

24 VI 2010; Kraków: Fabryka; KOT

KOT grał w ramach [wstaw reklamę] Art Boom Festival - jakoś taka moda ostatnio w Krakowie, żeby festiwale nazywać od sponsorów, mam nadzieję że to krótkotrwały trend. To ich pierwszy koncert w Krakowie w ogóle, o ile wiem. Tym fajniej że za darmo.

Nie byłem wcześniej w Fabryce. Nie zwiedzałem jakoś głębiej, ale zrobiła na mnie dobre wrażenie - dojazd mam nie-tak-fatalny (jak większość Krakowa :P), w środku raczej minimalistyczny wystrój wnętrz - beton + obowiązkowe fotele a'la Alchemia + wiszące na ścianach prace plastyczne artystów którzy jak dotąd się tam prezentowali. A, bo w ogóle historyjka jest taka, że klub podziała parę lat, a potem wszystko się wyburzy i wybuduje apartamenty. W efekcie, mają podobno dużą swobodę w robieniu krzywdy wnętrzom i tak dalej. Myślę sobie, że fajnie by było gdyby np. 8 edycja noise4cash się tam odbyła, miejsce całkiem by pasowało. Chętnie przejdę się tam jeszcze, jeśli coś bliższego moim okolicom muzycznym się trafi.

No ale KOT. Obsuwa z 40 minut, pograli chyba kolejne 40, nie patrzyłem na zegarek, za fajnie było. Całej tracklisty niestety nie pamiętam, zaczęło się od 'Mam naganne', na koniec były 'Łzy matki', po drodze 'Pchły', 'Na grobie', 'Szczękościsk'. Dwa ostatnie były powtórzone w ramach bisu, bo źle się nagrały - yup, koncert był rejestrowany, więc może będzie jakoś dostępny - oby!

Z bocznych schodów widok był niezły, ale z uwagi na dźwięk lepiej by było wybrać inne. Wizualnie - wiadomo: gestykulacja Bąkowskiego dobrze zgrana z dźwiękiem, lekko pretensjonalna. Dwójka z boku z magnetofonami przewieszonymi przez ramię, głośniki, beton. Dobrze to wszystko pasowało do muzyki.

Muzycznie - Bąkowski na żywo śpiewa/deklamuje bardziej agresywnie niż to słychać studyjnie. Momentami patrząc na niego miałem wrażenie że przy najbliższej okazji komuś da w twarz, charakterystyczne "no" kończące większość kawałków miało w sobie duże pokłady agresji - to takie "no", po którym już się nie rozmawia. Czasem dodatkowe wokale przez (nie rozróżniam niestety po nazwiskach) jednego z pozostałej dwójki. Magnetofony świetnie się sprawdzają na żywo, bardzo niskie, dronujące brzmienie. Cały koncert podgłośniono też dość mocno. Zbierając wszystko do kupy, wyszło dość sugestywnie, intensywnie, na pewno idę na KOTa przy kolejnej okazji, oby szybko.

W sumie - cud, miód i orzeszki. No dobra, bez orzeszków, kupione na wypadek koncertowej nudy w Eszewerii pestki dyni poczekają do Gorlic.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz