poniedziałek, 19 lipca 2010

L. Carter "Czarnoksiężnik z Lemurii"

Przeczytałem "Czarnoksiężnika z Lemurii", nawiasem mówiąc - jednego z podstawowych źródeł dla gry którą prowadziłem jakiś czas temu. Gra, na szczęście, trochę lepsza od źródła, ale nie jakoś bardzo.

Od strony wydania - 1990. Co oznacza, że w jednej z wypowiedzi którejś z postaci zamiast "dziewiętnaście" jest napisane po prostu "19", nazwy własne, jak 'War-Maids', 'Dragon Kings', 'Scarlet Edda' czy 'Star Stone' pozostały, chyba ku większej uciesze czytelnika, nieprzetłumaczone, a tekst jest pełen kwiatków takich, jak:
Samia znała strach, choć dotąd nie zaznała jeszcze zdesperowania.
Od strony fabuły - całkowita pretekstowość i sztuczność, okraszona fatalnymi dialogami. Nawet nielicznie ładne sceny (np. walka na arenie) są tym zepsute. Nie mogło, naturalnie, zabraknąć mnóstwa "fajnych" nazw własnych dla roślin i potworów, koniecznie zebranych w słowniczku na końcu. Dodać do tego typowo questową strukturę, wymuszone twisty, obowiązkowo najlepszego wojownika, najpotężniejszego maga i najpiękniejszą kobietę ratujących świat, a dostajemy typowe żenujące fantasy bez którego świat byłby lepszy. Mając w głowie tego rodzaju dzieła, trochę wstyd przyznawać się że czyta się fantastykę.

2 komentarze:

  1. Moze znajdz wersje oryginalna?

    OdpowiedzUsuń
  2. Imo to jest tak słabe, że tłumaczenie to tylko dodatek. Tłumaczenie nie zmieni sztuczności i prymitywnej konstrukcji postaci czy nie zwiększy pretekstowości fabuły. Po tym, w sumie to nie zamierzam sięgać więcej po Cartera, w jakiejkolwiek wersji językowej, przynajmniej nieprędko.

    OdpowiedzUsuń