środa, 30 czerwca 2010

Ciekawostka o konwentach

Hej, pewnie parę z osób zaglądających tu czasem czytało już wpis Szamana o tym, czy konwenty są imprezami masowymi i opinię prawną na ten temat. Teraz, pomijając samą kwestię ilości osób jako niespecjalnie ciekawą i przyglądając się innym fragmentom owej opinii, powiedzcie mi proszę, czy jak czytacie że:
Jeżeli wyróżniającą się cechą konwentu będzie jego „rozrywkowość” polegająca przykładowo na możliwości wzięcia udziału w grach terenowych lub karcianych, albo „artystyczność” polegająca na obecności w programie imprezy głównie spektakli czy pokazów filmowych oraz autorów, organizator będzie zobowiązany dopełnić wszystkich obowiązków wynikających z ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych w związku z uznaniem takiego przedsięwzięcia za imprezę masową. Natomiast w przypadku, gdy organizator konwentu położy nacisk na inne elementy np. na rozwijanie wiedzy uczestników poprzez wykłady prowadzone przez znawców oraz krytyków literatury fantastycznej, wykłady, spotkania z pisarzamia, konwent fantastyki nie będzie podlegał przepisom ustawy ponieważ nie spełni przesłanek definicji z art. 3 pkt.3 ustawy.
i
W związku z tym można wnioskować, że organizacja konwentu, w którego programie znajdą się także typowo „rozrywkowe” elementy takie jak projekcje filmów lub pokazy artystyczne, prezentacje gier komputerowych lub możliwość wzięcia udziału w grach RPG, nie będzie przesądzała o uznaniu takiego konwentu za imprezę masową, pod warunkiem, że wydarzenia te nie będą angażowały znacznej liczby uczestników konwentu. Jeżeli organizator umożliwi w tym samym czasie uczestnikom wzięcie udziału w alternatywnych, konkurencyjnych wydarzeniach np. wykładach lub prelekcjach, ryzyko związane z dużą liczbą uczestników nie będzie występowało i co się z tym wiąże – przedsięwzięcie takie nie powinno zostać uznane za imprezę masową w rozumieniu ustawy.
To też macie wrażenie że jest trochę tak, że im lepszy i ciekawszy dla uczestników konwent, tym bliżej mu do imprezy masowej?

No bo tak: jak myślę nad dobrymi konwentami na których byłem, to były dobre nie dlatego, że zapychały sobie program znawcami i krytykami literatury fantastycznej, wykładami i spotkaniami z autorami, tylko dlatego, że miały bazylion albo dwa dobrych atrakcji growych - sesji, larpów, turniejów, konkursów, games roomów, i tak dalej. Co więcej, im były lepsze, tym więcej uczestników uczestniczyło w takich właśnie atrakcjach, a omijało wykłady i spotkania z krytykami literatury fantastycznej.

To jest, naturalnie, tylko korelacja, i niekoniecznie oparta na wiarygodnych podstawach, ale z drugiej strony: dla mnie jest to dość dobre kryterium wyboru konwentu. Dużo autorów - niewiele ciekawych rzeczy. W praktyce sprawdza się całkiem nieźle. Ktoś jeszcze tak ma, czy to tylko ja?

Zabawne!

wtorek, 29 czerwca 2010

Cormac McCarthy "Blood Meridian"

McCarthy jest w tej chwili na samym szczycie listy moich ulubionych pisarzy, i wygląda na to że zostanie tam na długo. "Blood Meridian" jest absolutnie zachwycające - łowcy skalpów, teksańsko-meksykańskie pogranicze, dużo przemocy, Judge Holden, język jakim to wszystko jest spisane, jej. Nie czuję się kompetentny żeby pisać o języku, jego podobieństwie do języka biblijnego, a już szczególnie o świetnych dialogach, więc zamiast tego, dwa cytaty na zobrazowanie:

Powtórzenia:
I dont like to see white men that way. I dont like to see it.
 Wyliczenia:
There were in the camp a number of Mexican slaves and these ran forth calling out in Spanish and were brained or short and one of Delawares emerged rom the smoke with a naked infant dangling in each hand and squatted at a ring of miden stones and swung them by the heels each in turn and bashed their heads against the stones so that the brains burst forth through the fontanell in a bloody spew and humans on fire came shrieking  forth like berserkers and the riders hacked them down with their enermous knives and a young woman came up and embraced the bloodied forefeet of Glanton's warhorse.
Wstęp Harolda Blooma jest ciekawy, ale z takich od których trochę bolą zęby, i naturalnie, jak to z wstępami, nie ma sensu ich czytać przed lekturą książki. Analogie do Szekspira i Moby'ego Dicka ciekawe, sam bym ich nie wychwycił. Plus, że nie ma tam dość oczywistej i nieciekawej interpretacji w stronę Nietzschego.

Jeśli sądzić po mojej kopii "Blood Meridian", wydania The Modern Library wyglądają na Dobrą Rzecz.

Aha, właśnie się dowiedziałem że planowana jest filmowa adaptacja "Blood Meridian". Mam szczerą nadzieję że nic z tego nie wyjdzie.

poniedziałek, 28 czerwca 2010

Plany RPGowe

Dobra, sesja się nibyzakończyła, fajnie byłoby w coś zagrać. Plan na te wakacje:
- kampania Sorcerera (Ron napisał do tej gry jedne z najlepszych evar dodatków RPGowych jakie widziałem, choćby dlatego),
- krótkie (1-4 sesje) Dragons at Dawn, z nastawieniem na łapanie smoków żywcem,
- Acts of Evil (koniecznie!),
- Steal Away Jordan,
- Love in the Times of Seid,
- Society of Dreamers,
- Hell for Leather,
- Apocalypse World (i nie wiem co będzie fajniejsze: zagrać w to wreszcie, prowadzić na tym "Piknik na skraju drogi", prowadzić na tym "Metro 2033", czy prowadzić na tym cyberpunka, takiego z początku lat '90 i Atari Teenage Riot w tle),
- lucek chce prowadzić Houses of the Blooded, i, mimo wszystko złe o tej grze, chciałbym zobaczyć co wygląda inaczej kiedy patrzy się z drugiej strony ekranu.

Jakoś w dalszej kolejności:
- Last Train out of Warsaw (sądzę że będzie warto będzie zagrać jeszcze raz),
- Trollbabe (w ramach uzupełniania braków w klasykach),
- Mars Colony (jak wyjdzie),
- Flowers of Evil / The Libertines (jeśli/kiedy dostanę do playtestów),
- playtest mojego Tajnego Projektu Który Musi Się Najpierw Napisać,
- The Dance and the Dawn.

W odległej przyszłości:
- shackowanie Apocalypse World na coś podobnego do Pieśni Lodu i Ognia albo Malazańskiej Księgi Poległych.

Ciekawe co z tego się uda.

Aha, Avangarda jest czterodniowym konwentem. Czterodniowe konwenty są awesome (ConQuesty, anyone?), to jakoś osładza słabą konwencję i fakt że najwidoczniej to jedyny ciekawy konwent w lecie. Toporiady nie liczę, ilość komarów tego roku nie zachęca do konwentów pod namiotami, chociaż kiedyś trzebaby się tam wybrać.

niedziela, 27 czerwca 2010

Beehatch - [2008] - Brood

Beehatch to projekt nie byle kogo, bo gra w nim Mark Spybey z :zoviet*france: i Reformed Faction (a oprócz niego Phil Western, ale najgłośniejszego projektu z jego udziałem, Download, jakoś nie słuchałem, nigdy okolice muzyczne Skinny Puppy nie zainteresowały mnie na tyle żeby się im dokładnie przyglądać). "Brood" dość wyraźnie pokazuje wyraźną tendencję byłych członków :zoviet*france: (por. Robert Storey): nagrywania bardziej "strawnej", prostszej i przystępnej niż :z*f: muzyki. Jakby mniej "ezoterycznej". Z dwojga złego, :zoviet*france: dla laymana albo nic, oczywiście lepiej wybrać to pierwsze. Jest tu trochę dość chwytliwych przejść, prostych rytmów, kompozycje nie są zbyt złożone czy wielowarstwowe, powtarzające się frazy wokalne, dużo łatwo wychwytywalnych regularności. Jeśli ktoś lubi Carbon Based Lifeforms, ale chciałby coś mniej rytmicznego, znajdzie tu trochę kawałków dla siebie. Całkiem ładne tło albo wstęp do słuchania takich rzeczy, ale na jakieś niesamowite głębie muzyczne nie ma się co nastawiać.

sobota, 26 czerwca 2010

Prowadzenie RPGów i wizja MG

 Jest taki fajny tekst Grega Stolze o prowadzeniu, How to Run Role-Playing Games. Zaraz na samym początku, jest taki oto fragment:
The GM’s duties boil down to this: When the players show up and their characters are ready, you present them with a situation. They react to the situation. You present the outcomes of their reaction. They react to those outcomes. Lather, rinse, repeat.
Ze znanych mi gier, najbardziej przejrzyście taki sposób grania opisywał Sorcerer. Jako MG, powinienem frame'ować sceny, wrzucać bangi i czekać co się stanie, potem reagować. Czasem konieczne jest wykonanie jakiegoś dodatkowego prepu, ale wtedy gra ma dokładną instrukcję tego co i jak powinienem zrobić. To, w dużym skrócie, całkiem nieźle opisuje wiele z moich ulubionych gier. Naturalnie, to bazowa struktura, modyfikowana na różne sposoby - Apocalypse World jest tu dobrym przykładem.

Teraz, jest sporo RPGów które wymagają czegoś więcej od MG. Chciałbym to roboczo nazwać "wizją". Duży plot kampanii, coś głęboko siedzącego w krainie do eksploracji, zły plan dużego złego, główna linia fabularna. To, co sprawia że warto wspominać długie kampanie czy co, w wielu sposobach grania, szczególnie tych wiszących na mocnej roli MG, sprawia że Gra Jest O Czymś.

Dalej, im bardziej gra usiłuje być uniwersalna, tym większa ilość jakby wizyjnego wkładu MG jest potrzebna, szczególnie jeśli chce się wykorzystać możliwie dużo elementów settingu. W Magu: Wstąpienie można poradzić sobie względnie łatwo (z indywidualną mistyką tej gry i Avatarami łatwo znaleźć dużo różnych wymówek do skoków w Umbrę, mindscapes, retrospekcje z innych wcieleń, i tak dalej), w L5K nieco trudniej (ile jest wymówek na eleganckie zrobienie tour de Rokugan z dworem cesarza i murem, i tak żeby skończyło się seppuku?), w Deadlands jeszcze trudniej (bo jest tam pełno luźnego pulpowego materiału który bez dodatków nie układa się w żadną spójną całość). Być może są też gry które na poziomie pojedynczej sesji działają względnie gładko, ale na poziomie kampanii wymagają dużego wkładu wizji - stawiałbym tu np. na Wilkołaka: Apokalipsę, gdzie dość łatwo jest konstruować nie tak znowu trywialne pojedyncze sesje, ale skonstruowanie dłuższej gry która nie byłaby skrajnie sztampowa wydawało mi się zawsze dość dużym wyzwaniem.

Z drugiej strony, w In a Wicked Age, Ganakagok albo Burning Empires nie trzeba się tym martwić - są tak skonstruowane, że problem tego że przed sesją MG Musi Mieć Wizję Tego O Czym Będziemy Opowiadać w ogóle nie powstaje, a mimo tego dostaje się całkiem fajne i satysfakcjonujące historyjki.

Wreszcie, są gry i sposoby grania, które najwidoczniej chcą mieć Aboutness i nie chcą mieć wizji MG. Jeśli mogę oceniać po tekstach dot. Dragons at the Dawn które ostatnio lurkowałem w wolnej chwili, to niezły przykład. Chyba takie podejście, przynajmniej w realizacji modnej w OSR-blogosferze, prowadzi prosto do porażki: deklarujemy (w cytatach z Mistrza) że The Story i w ogóle, skądinąd trąbimy że nie plotowi od MG, ale zarazem (i tu pojawia się problem) nasze gry to bezmyślne kalki gier z '70, będących "grami o eksploracji", bez żadnych mechanizmów gwarantujących że dostaniemy to nieszczęsne O Czymś. Nic dziwnego, że przy takim sposobie myślenia trzeba nastawiać się na długie kampanie: wtedy w końcu przypadkiem jakoś tak się trafi że coś Będzie Na Temat, po 30 czy 40 sesjach. Takie liczenie na cud.

Dobra, no to niech będą gry które wymagają wizji. Teraz, na koniec, niektóre robią to elegancko, niektóre nie, pewnie dałoby się różne tytuły uporządkować z uwagi na elegancję w tym względzie. Mainstream lat '90 - różne WoDy, 7th Sea, L5R - jest w tym względzie, przynajmniej dla mnie, kompletnie nie do strawienia. Podobnie jest z jego różnymi pogrobowcami, jak Houses of the Blooded. W tych grach jest trochę tak, jakby ich autorzy zakładali że MG dobrze wie jak osiągnąć żeby Gra Była O Czymś, więc nie ma po co o tym pisać. HotB z długim rozdziałem o jednostrzałówkach i praktycznie brakiem rad o tym jak konstruować kampanie jest tu bardzo pouczające. Przypuszczam, że mem Bycie MG Jest Trudne I Ciężkie bierze się w jakiejś mierze z podejścia tamtych gier. Z drugiej strony spektrum, z przejrzystymi i efektywnymi procedurami, jest bardzo niewiele rzeczy - Apocalypse World, Sorcerer, Dogs in the Vineyard, Mouseguard, co jeszcze?

piątek, 25 czerwca 2010

24 VI 2010; Kraków: Fabryka; KOT

KOT grał w ramach [wstaw reklamę] Art Boom Festival - jakoś taka moda ostatnio w Krakowie, żeby festiwale nazywać od sponsorów, mam nadzieję że to krótkotrwały trend. To ich pierwszy koncert w Krakowie w ogóle, o ile wiem. Tym fajniej że za darmo.

Nie byłem wcześniej w Fabryce. Nie zwiedzałem jakoś głębiej, ale zrobiła na mnie dobre wrażenie - dojazd mam nie-tak-fatalny (jak większość Krakowa :P), w środku raczej minimalistyczny wystrój wnętrz - beton + obowiązkowe fotele a'la Alchemia + wiszące na ścianach prace plastyczne artystów którzy jak dotąd się tam prezentowali. A, bo w ogóle historyjka jest taka, że klub podziała parę lat, a potem wszystko się wyburzy i wybuduje apartamenty. W efekcie, mają podobno dużą swobodę w robieniu krzywdy wnętrzom i tak dalej. Myślę sobie, że fajnie by było gdyby np. 8 edycja noise4cash się tam odbyła, miejsce całkiem by pasowało. Chętnie przejdę się tam jeszcze, jeśli coś bliższego moim okolicom muzycznym się trafi.

No ale KOT. Obsuwa z 40 minut, pograli chyba kolejne 40, nie patrzyłem na zegarek, za fajnie było. Całej tracklisty niestety nie pamiętam, zaczęło się od 'Mam naganne', na koniec były 'Łzy matki', po drodze 'Pchły', 'Na grobie', 'Szczękościsk'. Dwa ostatnie były powtórzone w ramach bisu, bo źle się nagrały - yup, koncert był rejestrowany, więc może będzie jakoś dostępny - oby!

Z bocznych schodów widok był niezły, ale z uwagi na dźwięk lepiej by było wybrać inne. Wizualnie - wiadomo: gestykulacja Bąkowskiego dobrze zgrana z dźwiękiem, lekko pretensjonalna. Dwójka z boku z magnetofonami przewieszonymi przez ramię, głośniki, beton. Dobrze to wszystko pasowało do muzyki.

Muzycznie - Bąkowski na żywo śpiewa/deklamuje bardziej agresywnie niż to słychać studyjnie. Momentami patrząc na niego miałem wrażenie że przy najbliższej okazji komuś da w twarz, charakterystyczne "no" kończące większość kawałków miało w sobie duże pokłady agresji - to takie "no", po którym już się nie rozmawia. Czasem dodatkowe wokale przez (nie rozróżniam niestety po nazwiskach) jednego z pozostałej dwójki. Magnetofony świetnie się sprawdzają na żywo, bardzo niskie, dronujące brzmienie. Cały koncert podgłośniono też dość mocno. Zbierając wszystko do kupy, wyszło dość sugestywnie, intensywnie, na pewno idę na KOTa przy kolejnej okazji, oby szybko.

W sumie - cud, miód i orzeszki. No dobra, bez orzeszków, kupione na wypadek koncertowej nudy w Eszewerii pestki dyni poczekają do Gorlic.

czwartek, 24 czerwca 2010

23 VI 2010; Kraków: Eszeweria; arteterapia : experience of losing control

Miało się zacząć o 20, zaczęło o 21, traktuję jako część uroku (bez ironii!) Eszewerii i takiego typu koncertów. Eszeweria, wiadomo: przybrudzone ściany, ciemno, krzesła każde z innego kompletu, losowe obiekty na ścianach, prywatne mieszkanie za barem, typowy stary Kazimierz. Dzisiaj już takich nie robią.

Po drodze były: mindfuck z kwantami (#pierdolężenieumiemapotemmampięć, ale mindfuck anyway, + chwila grozy na założeniu outcome indepence przy stochastycznym wyprowadzeniu nierówności Bella), słabe one-linery z okolic TBSP i konstatacja że od września nie jadłem syfskiej zapiekanki z okrąglaka. Nie zmęczyłem całej.

Experience of losing control było podzielone na dwie sale. Najpierw zagrali Michał Dymny i Tomek Chołoniewski. Perkusja + gitara, chyba jakieś minimalne wokale, nie widziałem za wiele bo uznaliśmy że dobrą strategią będzie okupowanie kanapy (w tej drugiej sali) na drugą część koncertu, co okazało się niezłym wyborem. W każdym razie, dość mocno improwizowane bawienie się instrumentami, luźne podobieństwa do bazyliona rzeczy, czasem tylko przeszkadzała mi brzmiąca po-Tzadikowo gitara, ale to ja. Trochę małpi gaj, bardzo fajne.

Potem Jeff Gburek i Rafał Iwański / X-NaVI:et, jak kto woli. X-NaVI:et już miałem zobaczyć przy jakiejś okazji parę miesięcy temu, ale coś losowego wypadło. Tło przy stoliku za nami trochę przeszkadzało - gość który czego się tknął zamieniał w suchar (Cum-bodża, Cum-erun, i tak dalej, no nigga plz) + dwie samice. Średnio mnie ciekawi czy przelizał się też z czwartą osobą przy stole, jakimś innym samcem, stawiam że tak. Na szczęście dość szybko przerzuciłem się na tryb w którym słowa stamtąd i od baru traktowałem jako dźwięki, nie jak mowę, więc było spoko, fajne dodatkowe efekty. Brakowało mi też jakiegoś jednego czy dwóch głośników za plecami, ale nie można mieć wszystkiego.

Zagrali bardzo dobry, zróżnicowany set. Jeff bawił się efektami, głównie pętle, "silnikowe" trzaski, zarysy melodii w tle, Iwański najpierw trochą talerzami, potem talerzami i czymś fajnym z dźwiękiem podobnym do fletu, potem czymś innym fajnym brzmiącym jak skrzyżowanie dźwięków z game boy'a ze stereotypową muzyką Dalekiego Wschodu, a potem też efektami. Bardzo satysfakcjonujące, chętnie przejdę się jeszcze na jego/ich jakiś koncert przy następnej okazji.

środa, 23 czerwca 2010

Emeralds - [2010] - Does It Look Like I'm Here?

Chris Carter bardzo zachwalał, ale zachwalał też pitchfork, co wzbudza naturalną nieufność, przynajmniej u mnie. Niepotrzebnie: ładna rzecz. Relaksująca, dość ulotna, urocze skwierczenie w tle, proste ale zgrabnie zrobione melodie, chwytliwe przejścia. Nie umiem porównać - nie orientuję się na tyle we współczesnej muzyce elektronicznej. Muzycznie przypomina mi trochę niektóre albumy Atomine Elektrine, wrażenia mam trochę jak przy słuchaniu Tima Heckera, jakby szukać korzeni, to chyba u Jarre'a i innych, czy w space rocku. Coś mi się wydaje że to jedna z lepszych rzeczy tego roku. Warto. Fajnie że mają zagrać podczas Unsoundu, bardzo chętnie zobaczę na żywo.

wtorek, 22 czerwca 2010

W. Pielewin "Święta księga wilkołaka"

Przeczytałem ostatnio "Świętą księgę wilkołaka". Niestety, bardzo się zawiodłem. Pielewina znałem do tej pory tylko "Mały palec Buddy" - świetną książkę, choć niekoniecznie umiałbym to uzasadnić czy powiedzieć co takiego w niej jest świetne (poza one-linerami, naturalnie). W każdym razie, czytając "Mały palec Buddy" czytelnik ma wrażenie że coś tu jest na rzeczy, nawet jeśli nie umie uchwycić co dokładnie. Z "Księgą" jest inaczej. Najbardziej spodobał mi się chyba wstęp, w którym Pielewin dissuje dalszą część książki, i niestety odnoszę wrażenie że trafnie. Jasne, są fajne momenty - o tym że skuteczną strategią przetrwania wilkołaków jest wciskanie głupim ludziom że wilkołaka można zabić tylko srebrem, albo o dyskursie - może ten o dyskursie jest wart copypasty:
Wszystkie te francuskie papugi, które wynalazły dyskurs, ćpają amfę. Wieczorem żrą barbiturany, żeby zasnąć, a dzień zaczynają od amfetaminy, żeby się przedrzeć przez barbiturany. A potem ćpają amfetaminę, żeby zdążyć wymyślić jak najwięcej dyskursu, zanim znowu zaczną łykać barbiturany po to, żeby zasnąć. I to cały dyskurs.
 Ale poza tym, jest tu masa kiepskiej erotyki, dziwnie pozszywane z średnio do siebie pasujących kawałków postacie (może Rosjanie dostrzegają w nich coś więcej, dla mnie są zwyczajnie niespójne) i mnóstwo pretensjonalnej gadaniny. Większość wydarzeń średnio do siebie pasuje, dużo luk, rozczarowujące zakończenie, nużący i sztuczny język (może kwestia tłumaczenia, nie umiem ocenić). Nie polecam, mimo zdarzających się tu i ówdzie naprawdę niezłych fragmentów.

poniedziałek, 21 czerwca 2010

Preorder Apocalypse World, anyone?

Hej, niektórzy może zauważyli że ruszyły preordery Apocalypse World. Oczywiście będę zamawiał, więc jeśli ktoś też chce jedną z najfajniejszych gier tego roku i chciałby trochę zmniejszyć koszty przesyłki, czekam na info. W miarę szybko jeśli to możliwe. Aha, w preorderze od razu dostaje się pdfa, potem uaktualnionego pdfa kiedy pójdzie do drukarni, a dodatkowo bonusowy characterbook (Maestro'D).

niedziela, 20 czerwca 2010

Złoty Burak RPG #8

Nie śledzę fandomu sieciowego, ale czasem, chcąc czy nie chcąc (i raczej to drugie), trafiam na różne wyziewy. Tym razem, trafiło się w kontekście przetłumaczonego przez squida (imo słabego i szkodliwego tekstu, ale to może przy innej okazji) "A Quick Primer for Old School Gaming". Wyziew jest niewielki, ale doskonale pokazuje poziom orientacji w tym co dzieje się poza granicami Polski i, generalnie, poziom argumentacji na jakim pozostają polscy erpegowcy:
Amerykanie to skacza ze skrajnosci w skrajnosc. Albo system ponad wszystko, albo gra wiedza gracza, a nie postaci. W rezultacie nie trafiaja do mnie ich teorie.
 (kontekst)

Faktycznie, co za żłoby z tych Amerykanów. Jest ich jakieś 300 mln, a nie umieją zgodzić się w tak podstawowej i związanej z ich codziennym życiem sprawą jak podejście do RPG. Żenada, panie. No i co pan poteoretyzujesz, nic pan nie poteoretyzujesz.

Szkoda nawet czasu na tłumaczenie że "system" ze znanych sloganów to trochę więcej niż zasady walki z D&D. No bo przecież po co zastanowić się chwilę nad różnymi znaczeniami tego samego słowa, skoro można napisać coś głupiego i zostać poklepanym po pleckach przez kolegów z internetu, prawda? Pro tip: google lumpley principle, zastanów się czy są tu jakieś skrajności czy może proste podpadanie zakresów (chyba uczą tego w liceach, prawda?) a trolluj potem? Także przejście od "system jest ważny" do "system ponad wszystko" jest dla mnie dość niepojęte, ale to tylko ja.

Oczywiście jest jeszcze utożsamienie technik i praktyk designerskich z teorią, ale z tego to się chyba nigdy nie wyleczymy.

sobota, 19 czerwca 2010

Wojna memetyczna!

Efekt wczorajszego dryfu.

Punkt startu to, naturalnie, ogólnoegzystencjalne #corobićjakżyć. Stąd łatwo przeskoczyć do innych:

- chyba wszystkim dobrze znanego z doświadczenia #corobićjakliczyć
- typonerdowego #corobićjakskładać
- specjalnie dla biednych analityków #corobićjaksięodnosić
- filozoficznomatematycznego #corobićjakdowodzić
- specjalnie dla (podwójnie) biednych metafizyków analitycznych #corobićjakorzekać(własności)
- prawniczo doniosłego #corobićjaksądnieorzeka

Mam nadzieję że łatwo widać serię opartą na #noicopanzrobisznicpanniezrobisz - #noicopandowiodłeśnicpanniedowiodłeś, #noidoczegosiępanodniosłeśdoniczegosiępannieodniosłeś , i tak dalej. #noicopanorzekłeśnicpannieorzekłeś ma poważny metafizyczny posmak.

piątek, 18 czerwca 2010

Z RSSa

 Dwa teoriomnogościowe suchary które warto zachować:

Q: What's sour, yellow, and equivalent to the axiom of choice?
A: Zorn's lemon.

Q: What is brown, furry, runs to the sea, and is equivalent to the axiom of choice?
A: Zorn's lemming.

czwartek, 17 czerwca 2010

Dzisiaj jest coraz bardziej awesome

Mimo tego żenującego początku z radą wydziału, to później dzisiaj było coraz lepsze. W tym zawiera się nieoczkiwana legumina z poziomkami, a potem dotarło do mnie że 9 i 10 XII Swans grają w Polsce. Wrocław i Warszawa. I o wrześniowym koncercie w Filadelfii ludzie piszą tak:

These shows the band will be focusing on heavy Swans material, including songs from the following releases : Cop (84), Young God (84), Filth (83) and Children of God (87). Best described as "a deeply repulsive form of audio pornography with aggressively barked vocals from Michael Gira directing a muscular thud of clinically precise assaults, neither punk nor metal, but an abject creature of its own making."
 I bez Jarboe i w ogóle. YAY!

(ktoś niedawno narzekał, że nie mówię o wydarzeniach muzycznych. a raczej że mówię, ale dzień po nich. no to kalendarz na chwilę obecną wygląda tak, że:
- 24 czerwca - KOT w Krakowie
- 16-17 lipca - Ambient Festival w Gorlicach, z Biosphere
- 11 września - Atari Teenage Riot w Krakowie
- połowa października, Unsound w Krakowie - m.in. Tim Hecker
- jakoś koło tego czasu, plotki mówią o Harrisie i Plotkinie we Wrocławiu
- 10-14 listopada - Wrocław Industrial Festival, m.in. Whitehouse, Con-Dom, Derniere Volonte, bazylion innych
- 9-10 grudnia - Swans)

środa, 16 czerwca 2010

Jest taki cytat z Heinleina

W ramach zapychajek sesyjnych (bo jeśli zacznę pisać o neofolku to jest ryzyko że nie skończę przed nowym rokiem). Pierwotnie to idzie tak:
 A human being should be able to change a diaper, plan an invasion, butcher a hog, conn a ship, design a building, write a sonnet, balance accounts, build a wall, set a bone, comfort the dying, take orders, give orders, cooperate, act alone, solve equations, analyze a new problem, pitch manure, program a computer, cook a tasty meal, fight efficiently, die gallantly. Specialization is for insects.
 A w wersji Jareda tak:
A human being should be able to explode a die, burn karma, earn static, argue rules, narrate a conflict, metagame a resource, frame a scene, build a die pool, set a target number, gray-out a stat, roll for initiative, make a SAN check, say Yes or roll the dice, troll a forum, eat Cheetos, speak at a convention, talk in funny voices, fight for what you believe, die gallantly. Specialization is for WoW players.
Awesome, ain't it?

wtorek, 15 czerwca 2010

Atari Teenage Riot - [2010] - Activate

Jeden świeży kawałek reaktywowanego Atari Teenage Riot. We wrześniu grają w Krakowie, a sądząc po "Activate", wszystko jest po staremu. I dobrze. Powtarzalne teksty o buncie i anarchii, trochę przesterów, bity, proste melodie. Do 1 lipca, bilet tylko 60 zł. A "Activate" tutaj, za darmo, nie czekaj.

poniedziałek, 14 czerwca 2010

L. Trouillot "Dzieci bohaterów"

 Sesja w toku, co oznacza że dużo czytam (literatury) i nadrabiam braki muzyczne. W ramach tego pierwszego, przeczytałem kolejną pozycję z Karakteru. "Dzieci bohaterów" to krótka lektura, są slumsy, dość patologiczne relacje, przemoc w rodzinie, i tak dalej. Jedyna chyba rzecz jaka mi zgrzytała, to rozdźwięk między tym jak jest sportretowany narrator a pierwszoosobową narracją, prowadzoną dość wyrafinowanym, względnie technicznym językiem. Zakończenie niby jakoś to uzasadnia, ale średnio przekonywająco (albo czegoś ważnego nie zrozumiałem). Niezła rzecz na jeden wieczór.

niedziela, 13 czerwca 2010

Tahar ben Jelloun "To oślepiające, nieobecne światło"

Przeczytałem "To oślepiające, nieobecne światło". Nie zachwyciło mnie - lubię czytać literaturę łagrowo-więzienną, ale połączenie egzystencjalizmu z islamskim mistycyzmem, co tu dużo mówić, po prostu jest nie dla mnie. Nie wzbudza też mojego zaufania fakt, że ben Jelloun opisuje czyjąś historię. Prawdę mówiąc najciekawsza była dla mnie sama końcówka książki, od momentu w którym narrator dowiaduje się że zostanie wypuszczony, i fragmenty następujące po tym, o przyzwyczajeniach więziennych, problemach ze snem, i tak dalej. Z przeczytanych pozycji Karakteru, chyba najsłabsza.

sobota, 12 czerwca 2010

Funkcja następnik wchodzi do baru...

 Wczoraj był dobry dzień na wymyślanie dowcipów dla geeków. Kilka jest nieprzetłumaczalnych na polski. Enjoy.

Funkcja następnik podchodzi do baru. Barman pyta:
- Co dla ciebie?
- Jeszcze jedno.

 Pewnik wyboru wchodzi do baru. Barman pyta:
- Co dla ciebie?
- Wszystkiego po jednym.

Alfred Tarski wchodzi do baru. Barman pyta:
- Co dla ciebie?
- "Piwo".

Funkcja rekurencyjna wchodzi do baru. Barman pyta:
- Co dla ciebie?
- Trzy piwa, mohito, pinacoladę, dwie wiśniówki, rum z colą, i jeszcze jedno piwo.
- Aż tyle? Jesteś pewna?
- Spokojnie, mam to wszystko obliczone.

 Twierdzenie Banacha-Tarskiego z grupą przyjaciół wchodzą do baru. Barman pyta:
- Co dla was?
- Jedno piwo.
- Na pewno tylko jedno? Jest was tak wielu..
- Nie martw się, jedno wystarczy!

 Definite description comes to the bar. Barman says:
 - What can I get you?
 - The beer.

 Indefinite description comes to the bar. Barman says:
 - What can I get you?
 - A beer.

David Kaplan comes to the bar. Barman says:
 - What can I get you?
 - Dthat beer.

piątek, 11 czerwca 2010

Drabble

Jest gorąco i nie myślę, a wrzucić coś trzeba. A skoro właśnie okazało się że np. Ola (i pewnie dużo innych osób) nie zna fajnego bloga Rafała Cywickiego, to będzie polecanka. Rafał wrzuca drabble - krótkie formy sf i poboczne - dwa razy w tygodniu. Niektóre są naprawdę dobre, np. dzisiejszy. Ma ich w tej chwili dobrze ponad setkę napisanych i wciąż wrzuca kolejne. Tutaj, warto.

czwartek, 10 czerwca 2010

9 VI 2010; Kraków: Manggha; mnisi z klasztoru Drepung, Karpaty Magiczne

Byłem wczoraj w Mandze (hm, jak to odmieniać?) na koncercie mnichów z klasztoru Drepung.

Było trochę dezinformacji od strony organizacji, czy są bilety czy nie, miało nie być, w końcu były dobrowolne (dobrowolne: albo dobrowolnie płacisz, albo dobrowolnie nie wchodzisz na koncert... chyba że chyłkiem drugim wejściem) cegiełki.

Najpierw Karpaty Magiczne + Jan Kubek, chwilę pobawili się instrumentami, potem doszły dwie nieznane mi osoby z gitarami i zagrali bardziej "rockowo". Fajny występ, słyszałem ich chyba piąty raz (może więcej, nie pamiętam już) i za każdym razem inaczej, tej inkarnacji nie znałem, sympatyczna.

Potem mnisi. Było ich pięciu i występ bardzo dobry - gardłowe, niskie tony, dla mnie (brak skilli językowych) słabo rozróżnialne słowa, zaśpiewali pięć czy sześć (tj. jeśli wierzyć zapowiedzi, bo przejścia między kolejnymi pieśniami były dośc płynne) tradycyjnych pieśni religijnych. Dość sugestywna muzyka, mogłem sobie wyobrazić otoczenie, śniegi, jaki, klasztory i tak dalej.

Potem Karpaty et consortes wróciły na scenę, z intencją zagrania czegoś razem z mnichami i z dodatkiem człowieka który nie wiem jak się nazywa, ale na II CoCArt Festival robił im elektronikę. Luźne, chyba dość improwizowane granie, najpierw bez mnichów - przyjmuję że to po to, żeby jakoś wiedzieli z czym będą śpiewać.

Wszystko było fajnie, dopóki ktoś (nie jestem pewien tożsamości ktosia, czy to nie był gość od Muzeum Azji i Pacyfiku? jeśli nie, przepraszam za sugestię) nie wylazł na scenę, nie zaczął się bawić w wodzireja imprezy w remizie i nie zaczął rzucać zielono-New Age'ową bełkotliwą propagandą i poezją beatników. Przeczytał dwa wiersze Ginsberga (drugi, "Moloch", na pewno Ginsberga, pierwszy, coś o Buddzie Szarym Niedźwiedziu chyba też), oba nijak nie pasującego ani do tego co grały Karpaty z resztą ludzi, ani generalnie do tego co było zagrane wcześniej. Jakaś jedna trzecia sali odpuściła sobie w tym momencie i wyszła, nastrój siadł całkowicie i już nie wrócił. "Molocha" jakoś jeszcze ratowała Anna Nacher, która zrobiła naprawdę świetny podkład wokalny (z grubsza, słowo "moloch" w różnych intonacjach) - btw, chciałbym kiedyś zobaczyć na żywo zestaw Anna Nacher + Job Karma. Myślę tu np. o samplach wokalnych w niektórych kawałkach ze "Strike" czy "Tschernobyl", gdyby były przez nią robione na żywo mogłoby to być coś niesamowitego. Szkoda trochę że nie znam tożsamości ktosia który skutecznie zepsuł mi (i nie tylko mi, sądząc po rozmowach z paroma spotkanymi znajomymi) przyjemność płynącą z koncertu, chciałbym wiedzieć jakich eventów unikać na przyszłość. Sytuacji nie poprawiło to, że przez nieuwagę nie zaopatrzyłem się w nic do chrupania na taką ewentualność, i mieliśmy tylko jedną paczkę sezamków. Tytuł współczesnego Midasa (współczesny Midas: ktoś, kto wszystko czego się dotknie zamienia w suchar) można chyba uznać za zajęty.

Potem cała reszta pograła chwilę, mnisi wreszcie się włączyli, a na sam koniec zagrali hymn do Mahakali, wykorzystując do tego bęben, talerze i coś jeszcze. Gdyby nie to nieszczęsne beatnikowe interludium, byłbym niesamowicie zadowolony z całości.

Co więcej? Jakaś kobieta przylazła z małym dzieciakiem, który oczywiście musiał zacząć się drzeć w trakcie koncertu. I oczywiście musiała z nim usiąść gdzieś w środku publiczności, chyba po to żeby bardziej przeszkadzać. Fajne za to było to, że chyba nikt nie robił zdjęć z flashem. Jak chodzi o dźwięk (nie byłem jeszcze nigdy w tym miejscu na koncercie), całkiem przyzwoicie (mimo obaw na samym początku, kiedy Marek Styczyński, brakowało mi tylko jakiegoś głośnika czy dwóch z samego tyłu sali, za plecami.

W sumie: słodko-gorzko z sucharami.

środa, 9 czerwca 2010

Dead Weight, hack do Apocalypse World

Dead Weight to powstający hack do Apocalypse World, pisany przez Johna Harpera i Daniela Solisa. Jakoś przypadkiem umknął mojej uwadze, stąd wniosek że może nie tylko mojej, a zapowiada się ciekawie.

W skrócie: zombiecalypse, mgła wszędzie dookoła, do wysokości jakichś dziesięciu metrów. Z mgły biorą się zombie, i nikt kto zostawał w niej dłużej niż kilka minut nie wracał bez zmian. Więc, żeby przeżyć, musisz skakać.

Apocalypse World + zombie + parkour + zbieranie zasobów. I system ekwipunku na monetach różnej wielkości. Wygląda całkiem fajnie, chętnie wypróbuję.

Wątek na storygejms.

Dead Weight.

wtorek, 8 czerwca 2010

Acts of Evil, pt. 1

Czytam Acts of Evil Paula Czege. Wydaje mi się że to jeden z najlepszych RPGowych zakupów jaki ostatnio zrobiłem. Jest coś takiego, na co nie mam dobrego określenia, ale chodzi o "podjaranie się" grą, przemożną chęć do zagrania w dany tytuł, kontemplowanie awesomeness, te sprawy; taka jakby odwrotność nostalgii. Miałem tak z paroma grami - InSpectres, Dogs in the Vineyard, In a Wicked Age, Apocalypse World. Przez moment z Houses of the Blooded. Kiedyś, dawno, dawno temu z Magiem: Wstąpienie. Więc teraz mam trochę tak z Acts of Evil i bardzo sobie cenię to dość rzadkie uczucie.

Mały kawałek kontekstu: Paul wypuścił ashcana na GenCon 2007, potem jakoś wszystko ucichło, a wreszcie niedawno stwierdził że na razie nie będzie kończył tej gry. W związku z tym, każdy kto ma ashcana może go dowolnie przetwarzać, jak długo w środku jego produktu będą creditsy dla Paula i nie będzie wykorzystywał logo gry, frazy Acts of Evil i jeszcze jakiejś jednej czy dwóch z tekstu gry. Niestety, Forge ma ostatnio przeciągające się techniczne problemy i nie mam jak zalinkować tej fajnej licencji.

Z grubsza, na ile mogę mówić po lekturze (tekst ashcana nie jest w pełni jasny i nie mam jeszcze dokładnego obrazka jak dokładnie działa ta gra), Acts of Evil jest grą o okultystach i poszukiwaniu osobistej boskości. Postacie graczy są połączone w specjalny sposób, pozwalający im na interakcje ze sobą poprzez czas i przestrzeń. W toku gry, stopniowo odcinają się od relacji ze społeczeństwem i pozbywają się przeszkadzających im kawałków swojej tożsamości, sumienia, etc., na rzecz osiągnięcia swojego celu. Naturalnie dodane do tego jest współzawodnistwo między nimi. Od strony zasad, dość skomplikowane powiązane ze sobą pule kości, a'la My Life with Master. Plus pięć typów NPCów: Underlings, Teachers, Victims, Nobodies, Rivals (myślę że to daje jakiś posmak gry). Do tego nieliniowa struktura narracji, ze skakaniem po miejscach i chronologii.

Acts of Evil jest ładnie wydane: czarna okładka z ręcznie namalowanym logo gry, nad nim okultystyczny znaczek, wszystko lekko machnięte sprejem. Handmade estetyka, podobno w USA częsta na niezależnej scenie komiksowej. Paul kwituje ją prosto: jeśli patrząc na okładkę tej gry masz skojarzenia z garażowym wydaniem jakiejś okultystycznej Biblii, to jest gra dla ciebie.

Paul pisze że jedną z jego motywacji przy wydaniu ashcana była chęć do zatarcia granicy między twórcą a konsumentem. Dlatego Acts of Evil ma dużo komentarzy autora gry na marginesach: nie jestem pewien czy nie należy tej części przesunąć do innej sekcji, chyba po dodaniu tej zasady wszystkie klocki mechaniczne będą na swoich miejscach, nie jestem pewien czy ten mechanizm działa, dajcie znać jak to wyjdzie u was, i tak dalej. Zawsze warto zobaczyć designera gry przy pracy, prawda? Szczególnie jeśli jest jednym z oświeconych designerów ;-)

Poza tym, zasady gry korzystają z liczb pierwszych Lebesgue'a (zwykłe liczby pierwsze, tylko z dodaną 1). How awesome is that?

Będzie więcej, jak znajdę czas żeby porządnie zabrać się za lekturę. Czerwiec temu nie sprzyja.

Side note: częściowo pod wpływem Acts of Evil, serio zastanawiam się czy nie wydać 250 zł na Andreasa "Cromwell Stone". Hate dla Egmontu za politykę "wznowimy albo i nie wznowimy jak nam się będzie chciało albo i nie będzie chciało", jeszcze większy hate dla komiksowych spekulantów.

poniedziałek, 7 czerwca 2010

A. Mabanckou "Kielonek"

Przeczytałem niedawno "Kielonka". Mam wrażenie że jeśliby wyciąć kilka charakterystycznych wyrażeń - np. to że hostie są czarne, a nazwy dzielnic to deskrypcje - i pozmieniać parę szczegółów w przytoczonych historiach, to równie dobrze mogłaby to być historia ze środkowo-wschodniej Europy, Brazylii czy któregoś z azjatyckich tygrysów. Jest trochę podobieństw do "African Psycho", ale niewiele. Nazywanie prostytutek perypatetyczkami, trochę powtarzających się nazw własnych, w paru momentach podobny styl - np. monolog George'a w którym podaje powody dla których zamierza zabić swoją dziewczynę, ale rzadko. Trochę podobny język, to znaczy: dużo odniesień do kultury wysokiej przemieszanych z żargonem i językiem potocznym. Właśnie odniesienia i intertekstualność najbardziej podobały mi się w "Kielonku" - mile łechta moje ego wyłapywanie wrzuconych w tekst fragmentów o "pępkach wielkie jak mechaniczne pomarańcze" czy o "rozkwitających dziewczętach z dzielnicy Trzysta", nawet jeśli niekoniecznie prowadzi to do głębszej analizy tekstu, i występowanie takich odniesień w tekście może wydawać się wrzucone na siłę.

niedziela, 6 czerwca 2010

Dragons at Dawn, po przeczytaniu

Przeczytałem niedawno Dragons at Dawn, rekonstrukcję zasad na których Dave Arneson prowadził swoje kampanie w zamierzchłych czasach. H. D. Boggs, autor rekonstrukcji, deklaruje że to zasady z lat około 1971-1973, sprzed wydania pierwszej edycji D&D w 1974. W tym co niżej traktuję DaD jako (1) działającą grę, (2) stand-alone produkt. Na ile to ma sens, łatwo zgadnąć.

Więc, wrażenia po lekturze są takie:
- okładka wygląda ładnie na lulu, na żywo znacznie gorzej. Grafika okazuje się paskudnie komputerowa, wszystko zbyt błyszczące. Generalnie design tego jest paskudny, ale może to jest zamierzone, żeby wzbudzał nostalgię i w ogóle. Pewnie tak samo jest z np. niekonsekwentnym używaniem przecinka przy oddzielaniu setek od tysięcy w wartościach liczbowych w tabelach;
- jeśli mowa o tabelkach, zastanawia mnie skąd wzięły się tam dość śmieszne liczby. Np. w tabeli poziomów Wizarda w trybie Basic Game, kolejne wartości XP to 2500, 5625, 12657, 28478, a już tabela zasięgu broni strzeleckiej to prawdziwe cudo. "Realistycznie" określone zasięgi FTW;
- na całe szczęście, autor raczej oszczędził sobie typowego oldskulowego bełkotu o rules vs rulings - jeśli to się pojawia, to raczej we wrzuconych w losowe miejsca cytatach z Arnesona;
 - zdziwiła mnie ilość jęczenia o tym jak bardzo chcemy mieć The Story i o role playing vs roll playing w przytoczonych cytatach - ale może to kwestia kultury grania;
 - co mi zgrzytało, to programowe house rules - gdybym miał stosować rady Arnesona takie, jak "be very aware of things that add complications and draw you and your players away from the real treasure, THE STORY", wywaliłbym praktycznie wszystko z tej gry, zaczynając od listy czarów, poziomów postaci, listy ekwipunku, tabeli XP i sposobu jego obliczania;
- fajne jest to, że w DaD operuje się dość precyzyjnie podanym budżetem dla MG (jeśli chodzi o potwory i skarby);
- fajne jest też to, że są zasady do łapania smoków żywcem, no i przeliczanie zdobytych skarbów na XP też jest OK;
- jakoś nie umiem potraktować poważnie rad takich, jak te w stylu "jeśli twoi gracze się o coś spierają, wrzuć im losowego potwora";
- wargaming tego wszystkiego boli: z jednej strony deklaracje o The Story, a z drugiej strony niewiele więcej niż rozbudowane zasady do walki. Wiadomo że nie ma co oczekiwać nie wiadomo jakich fajerwerków, ale też miło byłoby zobaczyć jakiekolwiek rozsądne narzędzia... Ech, dobra, czego ja niby oczekuję;
- po przeczytaniu, jestem przekonany że to nie jest funkcjonalna gra, tylko rekonstrukcja o wartości historycznej (jeśli w ogóle jakiejkolwiek). Rule of thumb: gra jest funkcjonalna jeśli po przeczytaniu instrukcji wiem jak w nią grać i jeśli to działa. W przypadku DaD nic z tego - sposób gry nie jest jasno opisany, nie ma podanych przejrzystych procedur dla prowadzącego, w kluczowym fragmencie o podróży jest głównie odesłanie do Judges Guild zamiast jakichś przydatnych informacji, zasadniczo brak w środku losowych tabel dla MG, i tak dalej. Prawdopodobnie DaD wymaga sporej ilości grzebania po forach i blogach OSR w poszukiwaniu detali i wyjaśnień, jeśli chciałoby się grać mniej więcej tak jak grało się w '71 (luddyzm ftw!). O braku jakiejkolwiek sensownej mediografii, growej, filmowej czy książkowej (po to jak się robi takie rzeczy, por. Sorcerer & Sword Rona Edwardsa), czy tak prostej rzeczy jak lista linków do wzmiankowanych for i blogów OSR oczywiście też można zapomnieć, bo przecież na pewno każdy kto sięga po DaD dobrze wie czego i gdzie szukać.

Prawdę mówiąc, po przeczytaniu tego nie bardzo mam ochotę w to grać ani prowadzić. Ewentualnie możemy zagrać jakoś na etapie wypalenia po egzaminach na początku lipca, wezmę Sorcerer & Sword, How To Host A Dungeon Tony'ego Dowlera i Oracles z In a Wicked Age i postaram się coś z tego wyciągnąć. Naturalnie gralibyśmy wtedy nie w trybie kooperacyjnym, tylko player vs player, to pozwoliłoby uniknąć problemów jakie już mieliśmy przy graniu w kazamaty. Chociaż nie wiem czy nie lepiej byłoby zostać przy IaWA albo S/Lay w/Me, no ale skoro już to kupiłem chciałbym wypróbować w praktyce. Anyone?

sobota, 5 czerwca 2010

Hell for Leather za darmo

Właśnie zauważyłem że parę dni temu Sebastian Hickey wrzucił swoją grę Hell for Leather (nie mylić z Hell 4 Leather) za darmo w sieć: TUTAJ. Hell for Leather to ta gra z budowaniem wieży z kości i napisem "zbanowana na rpg.net" z tyłu okładki w którą musimy kiedyś zagrać.

piątek, 4 czerwca 2010

64Revolt - [2006] - Ballads Of Malice And Discontent

64Revolt to jeden z tych projektów 8-bitowych na które nie ma takiego hype'u jak na Crystal Castles czy Girloy, i nie mają pozycji takiej jak, powiedzmy, Goto80. "Ballads..." to cztery krótkie kawałki, mocno okraszone chiptune, ale same w sobie niosące odległe echo ATR, tylko uweselonego elektroniką. Do tego zwyczajowe bełkotliwe teksty, czego chcieć więcej? Mi wystarcza, wracam regularnie.

czwartek, 3 czerwca 2010

Czytam ostatnio Martina i...

Dlaczego w drugiej części "Nawałnicy mieczy", w scenie w której Davos Seaworth uczy się czytać z listu od Straży, jest mowa o tym że prośba o wsparcie została wysłana do pięciu królów? Przecież w Westeros jest ich wtedy tylko czterech: Stannis Baratheon, Joffrey Baratheon, Balon Greyjoy i Robb Stark. Nikt albo niemal nikt w Siedmiu Królestwach nie wie jeszcze wtedy o Daenerys Targaryen. Jedynym piątym królem jaki przychodzi mi do głowy mógłby być Mance Rayder, ale to oczywiście odpada, a nikt z Tyrellów ani Martellów nie kandyduje do korony. Oczywiście można to zrzucić na błąd tłumacza, ale chyba w rozmowie Tywina z Tyrionem w 'Stali i śniegu' też jest o tym mowa. Na pewno w 'Krew i złoto' jest trochę potem (kiedy na weselu Joffrey'a Tyrion zastanawia się nad losami wojny) powiedziane, że minstrele nazywają cały konflikt Wojną Pięciu Królów. Alternatywnie, Martin za bardzo się zasugerował tym określeniem, mając na myśli Daenerys? Chyba, że to Renly był piątym?

Z drugiej strony: mam straszną ochotę na zagranie paru partyjek Gry o Tron. Tak wielką, że mógłbym dobrowolnie grać Lannisterami, nawet jeśliby grać bez portów z pierwszego dodatku i bez zwykłego hacka, dzięki czemu Greyjoy'owie mieliby do dyspozycji rozkaz z gwiazdką do wykonania standardowego miażdżącego ataku wstępnego na morzu. Anyone?

środa, 2 czerwca 2010

S.E.T.I. - [2009] - Corona

Nie znam chyba nawet jednej dziesiątej dyskografii Lagowskiego, ale zeszłoroczna "Corona" z Loki Foundation jest świetna. Lagowski nigdzie się nie spieszy, powoli, kilkoma powtarzającymi się sekwencjami dźwięków i paroma liniami szumów w tle buduje niby-kosmiczne, niby-technologiczne, niby-industrialne pejzaże. Nie słyszy się tego od razu, ale to dość bogata dźwiękowo płyta, dużo efektów, dużo szumów, dużo kawałków melodii i rytmów. Do tego zgrabnie wkomponowane sample wokalne i - jak zawsze w Loki - dobra produkcja. To płyta przystępna dla niewprawnego słuchacza, ale zarazem nie osuwająca się w trywialność, zdecydowanie warto. Spokojna, nieco nostalgiczna, refleksyjna. Trochę przypomina mi spokojniejsze albumy Bad Sector. Z albumów wydanych w 2009, jeden z najlepszych jakie słyszałem.

wtorek, 1 czerwca 2010

FanFest 2010

FanFest, FanFest no i po FanFeście. Naturalnie, byłbym stronniczy w ocenie konwentu, z oczywistych powodów pomijam więc sprawy wewnętrzne i finansowe - wnioski są / będą wyciągnięte i dużo rzeczy poprawimy przed kolejną edycją. Yup, it's kinda official now, za rok druga edycja. Co, w moim odczuciu, bardzo dobrze się sprawdziło, to Sesje na Życzenie - sala gdzie można sobie pomacać podręczniki i odejście od slotów na rzecz większej elastyczności były bardzo OK, i myślę że to krok w dobrą stronę. Jeszcze tylko zmiana mentalności ludzi (taka, że uniknąć sytuacji w stylu "fajny pomysł, zagrałbym kiedyś" "super, to kiedy masz czas? może za chwilę albo wieczorem?" "eee, może kiedy indziej") i testowanie nowych gier na konwentach... ;-) Dużo mniej OK, niestety, było to że drugiego dnia konwentu praktycznie całkowicie straciłem głos.

Jeśli chodzi o granie, odbyło się 10 sesji w ramach Gramy!, a oprócz tego, po jednej sesji w:
- The Drifter's Escape
- Poison'd
- In a Wicked Age
- In the Belly of the Whale
- D&D 3.5
- Neuroshima
- Wolsung
- The Shadow of Yesterday
- Kryształy Czasu
- S/Lay w/Me
- ... o straconych latach
- Last Train out of Warsaw
- i o ile wiem, jeszcze Sony coś poprowadził.

Jak na pierwszą edycję konwentu w mieście bez - poza Alchemikonem - większych tradycji konwentowych, i biorąc pod uwagę ilość przesuniętych na podobne terminy konwentów (Dragon w Lublinie w tym samym czasie, tydzień wcześniej Grojkon) - całkiem nieźle. O ile wiem, na większym od strony ilości uczestników Rkonie była podobna ilość sesji. Dodatkowo, na plus bardzo sympatyczna, kameralno-familijna atmosfera konwentu i ładna pogoda.

Sam zagrałem w The Drifter's Escape, In the Belly of the Whale, S/Lay w/Me, Last Train out of Warsaw (całkiem dobre, mam nadzieję zagrać jeszcze raz), wreszcie w ...o straconych latach, poprowadziłem bardzo fajne Poison'd z duża ilością motywów z McCarthy'ego. Bardzo satysfakcjonujący weekend, ci którzy nie byli niech żałują.