wtorek, 21 grudnia 2010

W. Gibson "Zero History"

W mękach, ale skończyłem "Zero History". Strasznie ciężko mi się to czytało - chociaż chyba nie gorzej niż "Spook Country". Bo to w sumie całkiem fajny techno-thriller, #żyjemywcyberpunku, Milgrim wreszcie zostaje protagonistą i końcowe taserowanie się, uciekanie w balonie i rozmowy potem, no i "przewidywanie rynku na 17 minut, ale właściwie to 7 sekund nam wystarczy" są w dobrym Gibsonowym stylu. Problem też chyba nie był we wszechobecnej hipsterce, śniadaniach bohaterów, lokacjach w których śpią czy iPhone'ach na co drugiej stronie. Chyba po prostu mam (na jakimś bardzo podstawowym poziomie) automatyczną reakcję krańcowego znudzenia na książkę której jednym z podstawowych motywów jest kupowanie dżinsów. Jako zamknięcie cyklu to fajna rzecz, ale na pewno nie będę się palił do sięgnięcia po jakieś kolejne pozycje Gibsona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz