Tim Hecker jest dobry nie na taką pogodę jak dzisiaj (na rano, zdecydowanie bardziej Tor Lundvall), ale jak była w Krakowie wczoraj: kiedy jest ciepło albo chłodno, ale nie gorąco i nie zimno, kolory są białe, szare, piaskowe, jasne, nie ma zielonego, albo jest niezauważalny, zamiast niebieskiego jest bardzo jasny błękit przechodzący w szarość, jeśli czerwony czy żółty to nie są jaskrawe, a wypłowiałe i zwietrzałe. Rynek z którego praktycznie pozbyto się drzew jest w tym względzie dobrym miejscem. Dobrze jest jeśli jest raczej pusto i lekko wieje, i nie ma roślinności dookoła. Nie powinno wiać za bardzo, i pustość nie powinna być jakaś mocna, opuszczona, ale zasadniczo zamieszkała. Kraje śródziemnomorskie tak, skandynawskie nie. Zdecydowanie raczej Europa.
Wtedy plamy, pętle i spokojnie przejścia które tak bardzo lubi Hecker działają najlepiej. Dostaje się dobrze dopasowany podkład do spleenu krakowsko-pokonferencyjnego albo wiosenno-letniej depresji.
Trochę kojarzy mi się z tym co na żywo na II CoCArt zagrał Vitor Joaquim, albo Pinhas z Luczynskim i ktoś jeszcze.Trochę też z "Inbetween" Nemezis, ale ono z kolei ma ładunek innej melancholii.
Bogiem a prawdą, wydawnictwa Tima Heckera nie różnią się zanadto od siebie (jak kto woli: konsekwentnie podąża wybraną artystyczną ścieżką / wciąż to samo na jedno kopyto), moim zdaniem naprawdę warto, ale nie mam za tym jakichś przekonywujących argumentów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz