czwartek, 18 listopada 2010

13 XI 2010; IX Wrocław Industrial Festival #2

Drugi z głównych dni WIF. W ramach uzupełnienia pierwszego, warto dodać że wokalista Theme non stop zasłaniał sobą obraz (co drażniło), a Christophe Demarthe umie ruszać połową ciałą, drugą mając całkowicie nieruchomą (co rządziło).

Job Karmę widziałem po raz trzeci, i po raz trzeci zagrali dobrze. Mieli nowe wizualizacje Bagińskiego, chyba dwie albo trzy - ta z telewizorami (4:16) do TerrorVizji jest rewelacyjna, i mam nadzieję że pomysł wydania DVD z wszystkimi wizualizacjami o którym kiedyś można było usłyszeć jest wciąż aktualny. Także, był do kupienia ich nowy album, wydany w kwietniu w OBUHu, a ja przegapiłem. Świetny efekt tworzyło koło 10 ekranów (netbooków?) porozstawianych na scenie, z zapętlonym fragmentem video. Bardzo sympatycznie, i mogliby czasem wpaść do Krakowa.

Non Toxique Lost - to niemiecki projekt, a ja miałem wrażenie że słucham bardzo japońskiej muzyki. Pierwsza połowa brzmiała tak, że spokojnie możnaby ich wsadzić jako soundtrack do Electric Dragon 80K V, druga bardzo mocno przypominała mi bardziej luźne i przystępne albumy Einsturzende Neubauten. Mi się podobało, sympatyczny przerywnik.

Contagious Orgasm - bardzo, bardzo ładny koncert. Trochę jazda przekrojowa po całej dyskografii, duże zróżnicowanie, od szumów z okolic "Vacuum Pulse" przez ściany hałasów do wyraźnych i czytelnych bitów. Tu światła bardzo dały radę, tworząc nad ich głowami jakby przestrzenną strukturę, i do tego zniekształcone cienie obu Japończyków na ścianie z prawej strony i na wizualizacjach. Sycące.

Derniere Volonte - bardzo popowo, mnóstwo kawałków z ostatniego albumu, chyba nic ze starych płyt. Wokalista zachowywał się trochę tak, jakby chciał zapłodnić mikrofon. Muzycznie, za cichy wokal, i - jak na mój gust - za dużo playbacku. Ale sądząc po reakcjach sali nic się nie zmieniło, i wygląda na to że militarny pop to wciąż doskonały sposób na wyrywanie lasek (a, mając w pamięci Toma z Finlandii, podejrzewam że lasków również).


Spiritual Front. Bolało mnie nagłośnienie - np. w ogóle nie udało mi się rozpoznać co zagrali po 'Kiss the girls and make them die'. Trochę jak koncert metalowy, ze zdecydowanie za głośną perkusją, zagłuszającą inne elementy. Ale poza tym, naprawdę nieźle. Zagrali dość mocno inaczej niż na płytach, mniej balladowo, bardziej agresywnie, głośniej. Trochę rozumiem już dlaczego Salvatori określa się jako Hellvis (libertyński braciszek Elvisa). Także, jego chwyt z zasłanianiem projektora tak, żeby wyświetlany film lądował na pudle gitary był naprawdę niezły. Mniej więcej po połowie "Armageddon Gigolo" i "Roma Rotten Casino", chyba tylko jeden starszy kawałek. Spodziewałem się czegoś więcej, ale i tak wyszło naprawdę zacnie.

Con-Dom - oh yeah. Nie każdy lubi taką muzykę, mi różne power/harsh/etc. projekty robią dobrze przede wszystkim na żywo. No bo półnagi, wysmarowany brązową farbą gość na scenie, zero świateł, tylko ponura wizualizacja z ruinami zamków, cytatami z de Sade'a i chłostanymi męskimi pośladkami. Mike'a widać głównie w błysku fleszy (chyba po raz pierwszy duże +1 dla ludzi z aparatami na koncercie, efekt był świetny), wrzeszczenie do dwóch mikrofonów naraz, gibający się transowo ludzie pod sceną, i tak gdzieś w połowie wychodzi postać o trudnej do określenia płci w militarnym stroju i zaczyna go chłostać. Mi się bardzo podobało, ale chyba jestem w tym odosobniony.

Kunst Als Strafe - najpierw były artystowskie drony i abstrakcyjne wizualizacje, ale potem się rozkręcili i było fajnie i w stylu Troum. Moment kiedy zeszli ze sceny, zostawiając powoli cichnący rytmiczny walec był całkiem niezły. Nic mnie tam nie zachwyciło, ale jako podsumowanie na zakończenie koncertu, całkiem całkiem.

Niestety, tradycyjnie nie mogłem zostać na ostatnim dniu - żałuję, bo podobno było fajnie. All in all, tak jak oczekiwałem - impreza pierwsza klasa, bez wątpienia najlepsze wydarzenie muzyczne na jakim byłem w tym roku, i jeśli niebo nie spadnie mi na głowę, z pewnością jadę na kolejną edycję.

4 komentarze:

  1. Po "Kiss the girls and make them die" grali "Hey boy", piosenkę, której nie ma chyba jak na razie na żadnej płycie. Tutaj:
    http://www.youtube.com/watch?v=NAGRzAc_0ig
    jest całkiem dobre, wyraźne nagranie.

    Artur.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak zobaczyłem Con-Dom, to myślałem, że koleś będzie świrował jak GG Allin i że da komuś w ryj, na szczęście myliłem się :P:P

    OdpowiedzUsuń
  3. No, nie dorównał Brighter Death Now - rok wcześniej Roger Karmanik potarzał się trochę po podłodze z paroma osobami - zaczął zresztą występ od tego, że z mikrofonem w ręku zeskoczył ze sceny i wybierał sobie ofiary do których podchodził na 10-20 centymetrów i patrząc prosto w oczy, wrzeszczał. A potem było tylko lepiej.

    OdpowiedzUsuń