niedziela, 28 lutego 2010
Opakowanie gry cyberpunkowej
Pomysł. Na 100% kupiłbym coś takiego. Fajnie byłoby gdyby RPGi był wydawane jak płyty Genetic Transmission, dopracowane artefakty, często ręcznie robione, z użyciem niestandardowych materiałów - liście, beton, bandaże. Na scenie muzycznej to częsta sprawa (Duplais Balance, anyone?), jeśli chodzi o RPG przypominam sobie tylko że kiedyś widziałem na IPR grę składaną ręcznie przez autora, czy coś podobnego - nie pamiętam detali. Ewentualnie jeszcze Sweet Agathę możnaby podpiąć pod taką zabawę z formą, może Time & Temp (wydane jak teczka z materiałami, a nie standardowa książka) i Under the Bed + Journeying West ze śmiesznym małym formatem. Jeśli o mnie chodzi, byłoby to znacznie fajniejsze niż powracająca moda na boxy.
:zoviet*france: goodies on teh internetz
Fajne rzeczy związane z Zoviet France (co zresztą przypomina mi że muszę w końcu kupić sobie tak z połowę katalogu RE/Search...):
Wywiad sprzed prawie 20 lat.
Bełkotliwy i ciężki, ale ciekawy tekst.
Wywiad sprzed prawie 20 lat.
Bełkotliwy i ciężki, ale ciekawy tekst.
czwartek, 25 lutego 2010
Ganakagok: dotychczasowe wrażenia
Graliśmy ostatnio, między innymi, w Ganakagok. Ogólnie: jak na razie, jestem zdania że to bardzo fajnie pomyślana i dobrze działająca gra, chociaż pierwsza sesja miała sporo zgrzytów.
Niestety, Ganakagok jest tak sobie napisany. Mimo przeczytania zasad dwa razy i wyrobienia w sobie iluzji zrozumienia, kiedy usiedliśmy do gry musiałem je przyswoić praktycznie od nowa. Nie wiem dlaczego tak było - nie byliśmy przecież jakoś specjalnie zmęczeni a ta gra nie jest strasznie skomplikowana - ale faktem jest że zeszło (głównie mi) o wiele więcej czasu na zapoznawanie się z zasadami niż powinno, nawet biorąc pod uwagę standardowe różnie między grą na papierze a grą na stole. Dziwne tym bardziej, że przecież są tam całkiem funkcjonalne skróty tworzenia postaci i przebiegu konfliktów.
Eskimoski tarot. Cieszę się że kupiłem talię - na pewno będę dłużej grał w Ganakagok, a szlag by mnie trafił przy przekładaniu tego wszystkiego ze zwykłej talii kart, zwłaszcza przy non stop zamykających się stronach podręcznika (kwestia klejenia chyba). W każdym razie, karty działają świetnie: prowadząc, nie miałem żadnych problemów z wymyślaniem fajnych wyzwań (co sprawia trudności np. w Journeying West czy w trzeciej godzinie grania w Polaris). Opakowanie ich symboliką daje też dobre efekty kiedy karta określa Final Fate jakiegoś elementu świata; np. u nas Ganakagok dostało kartę ze znaczeniem "przejść do dorosłości", a Nitu jedną z dwóch kart które były użyte do określenia ich sytuacji, obie dobrze pasujące do fikcji. Trik jest taki: wszystkie dobrze pasują do fikcji, ale zarazem pokazują ciekawe możliwości które niekoniecznie się zauważa.
Co jest szczególnie fajne w Ganakagok, to uczestniczenie w scenach innych graczy. Jest sporo gier w których jest tak, że kiedy jest czyjaś scena, pozostali gracze nie mają praktycznie nic do roboty i pozostają co najwyżej aktywną publicznością. Czysto pomocnicza rola Księżyców w Polaris szczególnie przychodziła nam na myśl, ale w zasadzie tak samo jest z dorzuceniem tej jednej k4 helpa w My Life with Master czy grą w Dirty Secrets, gdy nie ma się prawa do narracji. W Ganakagok, po rzuceniu kośćmi są dwa okrążenia stołu w których każdy gracz może odpowiednio modyfikować wyniki, dodając do tego mały kawałek narracji. Ma do tego masę środków - swoją obecność w scenie, posiadane Gifts, relacje, i tak dalej. Jako że każdy wynik konfliktu ma znaczenie dla losów elementów świata, pozostaje się zaangażowanym, ma się istotny wpływ na wynik, ale zarazem można odpocząć między swoimi scenami.
Jeszcze jedno: rysowanie map i siatek relacji daje sporo frajdy, nawet jeśli - jak ja - jest się zupełnym antytalentem graficznym.
Niestety, Ganakagok jest tak sobie napisany. Mimo przeczytania zasad dwa razy i wyrobienia w sobie iluzji zrozumienia, kiedy usiedliśmy do gry musiałem je przyswoić praktycznie od nowa. Nie wiem dlaczego tak było - nie byliśmy przecież jakoś specjalnie zmęczeni a ta gra nie jest strasznie skomplikowana - ale faktem jest że zeszło (głównie mi) o wiele więcej czasu na zapoznawanie się z zasadami niż powinno, nawet biorąc pod uwagę standardowe różnie między grą na papierze a grą na stole. Dziwne tym bardziej, że przecież są tam całkiem funkcjonalne skróty tworzenia postaci i przebiegu konfliktów.
Eskimoski tarot. Cieszę się że kupiłem talię - na pewno będę dłużej grał w Ganakagok, a szlag by mnie trafił przy przekładaniu tego wszystkiego ze zwykłej talii kart, zwłaszcza przy non stop zamykających się stronach podręcznika (kwestia klejenia chyba). W każdym razie, karty działają świetnie: prowadząc, nie miałem żadnych problemów z wymyślaniem fajnych wyzwań (co sprawia trudności np. w Journeying West czy w trzeciej godzinie grania w Polaris). Opakowanie ich symboliką daje też dobre efekty kiedy karta określa Final Fate jakiegoś elementu świata; np. u nas Ganakagok dostało kartę ze znaczeniem "przejść do dorosłości", a Nitu jedną z dwóch kart które były użyte do określenia ich sytuacji, obie dobrze pasujące do fikcji. Trik jest taki: wszystkie dobrze pasują do fikcji, ale zarazem pokazują ciekawe możliwości które niekoniecznie się zauważa.
Co jest szczególnie fajne w Ganakagok, to uczestniczenie w scenach innych graczy. Jest sporo gier w których jest tak, że kiedy jest czyjaś scena, pozostali gracze nie mają praktycznie nic do roboty i pozostają co najwyżej aktywną publicznością. Czysto pomocnicza rola Księżyców w Polaris szczególnie przychodziła nam na myśl, ale w zasadzie tak samo jest z dorzuceniem tej jednej k4 helpa w My Life with Master czy grą w Dirty Secrets, gdy nie ma się prawa do narracji. W Ganakagok, po rzuceniu kośćmi są dwa okrążenia stołu w których każdy gracz może odpowiednio modyfikować wyniki, dodając do tego mały kawałek narracji. Ma do tego masę środków - swoją obecność w scenie, posiadane Gifts, relacje, i tak dalej. Jako że każdy wynik konfliktu ma znaczenie dla losów elementów świata, pozostaje się zaangażowanym, ma się istotny wpływ na wynik, ale zarazem można odpocząć między swoimi scenami.
Jeszcze jedno: rysowanie map i siatek relacji daje sporo frajdy, nawet jeśli - jak ja - jest się zupełnym antytalentem graficznym.
Apocalypse World, pt.1
Yup, będę się zachwycał Apocalypse World.
Prowadząc ostatnio AW w Warszawie zauważyłem że Fronty (takie fajne zabawki dla MG w tej grze) pozwalają mi bardzo łatwo zarządzać NPCami.
W, dajmy na to, Houses of the Blooded, po 6 sesjach kampanii mam jakichś 12? 15? NPCów, i dosyć łatwo jest mi się w nich pogubić. Momenty "eeee, chwilka..." zdarzają mi się po parę razy na sesję, a Nelek który dołączył koło czwartej sesji wciąż się w nich nie orientuje, i wcale się nie dziwię. W Burning Empires non stop mieliśmy problemy z postaciami które nie są pod stałą kontrolą gracza, jak szefowie prywatnej ochrony i podobni, i nie są FoNami.
W Apocalypse World jako MC miałem ze 30+ postaci, z imionami, funkcjami, intencjami, detalami i cechami charakterystycznymi, i dodatkowo dziurami "I wonder...", i (o ile czegoś nie przegapiłem) miałem dosłownie dwie zagwozdki w trakcie 5 sesji, z czego jedną sporną, łatwą do wyjaśnienia i popełnioną nieświadomie (nieszczęsny czarnoskóry Hell's Angel podpalony w NYC w ramach wrabiania Watersa) a drugą (kiedy nie mogłem się zdecydować czy zmasakrowanego Half-Pinta dorwie faszystowski biały bysio Prim czy pracujący dla dużych złych z Providence zdrajca Shazza) tylko dlatego że bardzo agresywnie frame'owałem sceny żeby osiągnąć ładną pointę przed wyjazdem. Imao: impressive.
Prowadząc ostatnio AW w Warszawie zauważyłem że Fronty (takie fajne zabawki dla MG w tej grze) pozwalają mi bardzo łatwo zarządzać NPCami.
W, dajmy na to, Houses of the Blooded, po 6 sesjach kampanii mam jakichś 12? 15? NPCów, i dosyć łatwo jest mi się w nich pogubić. Momenty "eeee, chwilka..." zdarzają mi się po parę razy na sesję, a Nelek który dołączył koło czwartej sesji wciąż się w nich nie orientuje, i wcale się nie dziwię. W Burning Empires non stop mieliśmy problemy z postaciami które nie są pod stałą kontrolą gracza, jak szefowie prywatnej ochrony i podobni, i nie są FoNami.
W Apocalypse World jako MC miałem ze 30+ postaci, z imionami, funkcjami, intencjami, detalami i cechami charakterystycznymi, i dodatkowo dziurami "I wonder...", i (o ile czegoś nie przegapiłem) miałem dosłownie dwie zagwozdki w trakcie 5 sesji, z czego jedną sporną, łatwą do wyjaśnienia i popełnioną nieświadomie (nieszczęsny czarnoskóry Hell's Angel podpalony w NYC w ramach wrabiania Watersa) a drugą (kiedy nie mogłem się zdecydować czy zmasakrowanego Half-Pinta dorwie faszystowski biały bysio Prim czy pracujący dla dużych złych z Providence zdrajca Shazza) tylko dlatego że bardzo agresywnie frame'owałem sceny żeby osiągnąć ładną pointę przed wyjazdem. Imao: impressive.
Złote WTF?! RPG
Kiedy Seji wczoraj powiedział że wypadałoby przyznać Złotego Buraka nowo wyklutemu celebrycie polskiego RPG, nie mogłem się nie zgodzić, ale uznałem że w koncu nigdzie się nie spieszy, gość się rozwija, z każdym postem jest fajniej, więc warto poczekać aż osiągnie szczytową formę, a zresztą nie zależy mi przecież na robieniu z Buraków zabawy dla szerszego grona. Może nawet dochrapie się followerów, więc przy okazji byłaby szansa na flejm, hejtyzm, odrobinę fejmu w Niezależnej Blogosferze 2.0 i mdlejące niewiasty. Ale, właśnie, a propo niewiast...
Więc, kiedy po wspomnianej rozmowie wróciłem do domu z mocnym postanowieniem pozostawienia spraw własnemu losowi, w sugestiach facebooka zobaczyłem "Gry Fabularne. 7 friends are fans. Became a fan.", i - nie nauczywszy się niczego po poprzednim Złotym Buraku - kliknąłem. I potem było "Przysyłajcie swoje zdjęcia kości. Najlepsze stanie się naszym znakiem rozpoznawczym.", a potem "Zapraszajcie znajomych. Za każdego nowego fana możecie dostać 10PD. Po prostu na sesji powiedzcie że dostaliście te PDki ode mnie. Na pewno zrozumie ;)". Może to tylko ja, ale tak trochę poczułem się nieco dziwnie, jakbym czytał, ja wiem, jakieś forum dla 15-letnich blackmetalowców, albo inne grono.net.
A potem jakoś tak wyszło że zobaczyłem TO. I tak właśnie siedzę przed monitorem, przecierając oczy i zastanawiając się, what the fuck? To się dzieje serio? Naprawdę? Nie czepiając się nawet hasła "Piękny kobiety i ulubione hobby - czy to nie wspaniałe połączenie. Zapraszam do głosowania"... ale "Wybory miss RPG. Wybieramy miss gier fabularnych"? Niech mi ktoś powie że to żart. Proszę.
Więc, kiedy po wspomnianej rozmowie wróciłem do domu z mocnym postanowieniem pozostawienia spraw własnemu losowi, w sugestiach facebooka zobaczyłem "Gry Fabularne. 7 friends are fans. Became a fan.", i - nie nauczywszy się niczego po poprzednim Złotym Buraku - kliknąłem. I potem było "Przysyłajcie swoje zdjęcia kości. Najlepsze stanie się naszym znakiem rozpoznawczym.", a potem "Zapraszajcie znajomych. Za każdego nowego fana możecie dostać 10PD. Po prostu na sesji powiedzcie że dostaliście te PDki ode mnie. Na pewno zrozumie ;)". Może to tylko ja, ale tak trochę poczułem się nieco dziwnie, jakbym czytał, ja wiem, jakieś forum dla 15-letnich blackmetalowców, albo inne grono.net.
A potem jakoś tak wyszło że zobaczyłem TO. I tak właśnie siedzę przed monitorem, przecierając oczy i zastanawiając się, what the fuck? To się dzieje serio? Naprawdę? Nie czepiając się nawet hasła "Piękny kobiety i ulubione hobby - czy to nie wspaniałe połączenie. Zapraszam do głosowania"... ale "Wybory miss RPG. Wybieramy miss gier fabularnych"? Niech mi ktoś powie że to żart. Proszę.
wtorek, 23 lutego 2010
Jeszcze jedna refleksja, luźno związana z wczorajszym Ulver
Strasznie żałuję że kiedy Coil w 2002 grał w Gdańsku byłem gówniarzem nie słuchającym niczego poza Blind Guardian, Bal Sagoth czy innego Mayhem. Słuchając tego live'a, żałuję tym bardziej.
Sznurki i jeszcze drugie sznurki, zresztą oba na dużych i doskonałych blogach.
Sznurki i jeszcze drugie sznurki, zresztą oba na dużych i doskonałych blogach.
Złoty Burak RPG #4
Nie śledzę sieci RPGowej pod kątem wyszukiwania Złotych Buraków - nie żeby było to trudne, bo w (za Styczyńskim) Budyniowie rosną gęsto, ale po prostu szkoda czasu. No i, luźno cytując, to tylko hobby, nie zamierzam bawić się w Mesjasza. Ale czasem jest tak, że spokojnie i nie oczekując niczego strasznego przegląda się sieć i nagle burak wyskakuje, by tak powiedzieć, prosto w twarz. Ten Złoty Burak jest tak smutny, że zlituję się i nie podam źródeł ani personaliów, tylko cytat:
nie czytam blogów o tym "jak prowadzić" - ani na Polterze, ani nigdzie indziej. To wszystko już było w Magii i Mieczu (i Portalu)
22 I 2010; Kraków: Klub Studio; Tides of Nebula, Void of Voices, Ulver
Byłem wczoraj na Ulver. Trochę przypadkiem, bo bilet kupiłem w ramach nagrody pocieszenia kiedy nagle, przy kasie, okazało się że Electric Wizard na Asymmetry odwołano. Wrażenia niżej.
Od strony publiczności: zabawny mix hipsterów i metalowców w skórach i całej reszcie obowiązkowego ekwipunku. Ludzi sporo; cieszę się że plotki o Ulverze na jesiennym WIF jak do tej pory nie mają żadnego potwierdzenia, bo w Sali Gotyckiej ludzie musieliby się chyba piętrami układać. Supporty były dwa, Tides of Nebula - podobno objawienie polskiej sceny post-rock, nie wiem, nie znam się, na ogół nudzi mnie takie granie także na żywo, o czym się już dawno przekonałem przy okazji supportów na nieszczęsnym Neurosis. Samo ToN brzmiało całkowicie wtórnie względem projektów w stylu Red Sparrowes, które kopiuje z Neurosis, które kopiuje z Savage Republic - więc słabo. Przynajmniej nie było pretensjonalnych fragmentów klasycznych a'la Godspeed You! Black Emperor. Aha, i mieli śmieszną niby choreografię z wyginaniem / pochylaniem się z gitarami i machaniem włosami o długości może 10 cm. Spastic rock = fun!
Drugi support to Void of Voices. Moja wina że nie sprawdziłem co to - sam fakt że projekt czasem pisze się Void ov Voices i jest ambientem tworzonym przez black metalowca, znanego skądinąd Attilę Csihara, sprawiłby że albo bym się postarał spóźnić ile trzeba, albo wyskoczył do nocnego po coś do chrupania, generalnie przez cały koncert brakowało mi snacków. W każdym razie było mrocznie, ze świeczkami i obowiązkowym habitem, z habitu wnioskuję że moda na SunnO))) trwa i ma się dobrze. Muzycznie, straszna kupa. Typowe ritual ambient smęcenie i nieziemsko mroczne wokale robione przez metalowca, a wiadomo że z metalowców robiących dobry ambient to chyba tylko Harris w różnych odsłonach i Patton, a z tych black to jakoś nie przypominam sobie niczego poza Kerovnian. Można więc z góry powiedzieć że efekt jest porównywalny z tak wysmakowanymi projektami jak Psychonaut 75, Melek-Tha, E.V.P. czy inne Aesthetic Meat Front, co oznacza że po prostu szkoda na to czasu, i dokładnie tak było. Wydaje mi się że Attila bardzo by chciał być jak Nurse with Wound czy wczesne Current, ale zdecydowanie mu nie wychodzi i może lepiej żeby zajął się czymś innym, jakąś zdrową pracą na świeżym powietrzu czy coś.
Tak więc supporty spędziłem na tweetowaniu - z Mortem i Sejim - i narzekaniu - z Moną. Gdzieś między VoV a Ulver spotkałem też trochę chodzącej neowiktoriańkiej grozy w postaci arc i carrie. Towarzysko odnotowuję też że ludzie z Wieliczki jakimś cudem jeszcze żyją.
Sam Ulver bardzo niespójny stylistycznie. To było i złe, bo niestety było dużo nudzenia z Shadows of the Sun, i dobre, bo na szczęście było sporo innych rzeczy oprócz nudzenia z Shadows of the Sun. Parę kawałków z Blood Inside wyszło tak sobie, to co mi się najbardziej w nich podobało studyjnie gdzieś zniknęło w realizacji na żywo: nie wiem, czy ze względu na nagłośnienie, czy ze względu na to że po prostu nie nadają się do występów na żywo, przynajmniej nie w takiej aranżacji. Generalnie brzmiały trochę jak jakiś pomazany post-rock. Za to kawałki z Perdition City zniszczyły obiekty. Byłbym przeszczęśliwy gdyby panowie z Ulver ograniczyli wokale, rzucili gitary i romantyczne smęcenie i usiedli za konsoletami. Niestety, sądząc po dużej części koncertu nie ma na to szans - kawałki z Shadows of the Sun spotkały się z entuzjastycznym przyjęciem publiczności, włącznie z fatalną i nudną pościelówą na samym końcu. Kontemplowania tych paru powtarzanych w kółko akordów na Casio nie ułatwiał głośno pracujący obok galeryjki wentylator. Bisów nie było, bo nie dają dla zasady, i z wizualizacji wycięli video z fragmentami z obozów koncentracyjnych, ze względu na miejsce odbywania się koncertu czy coś. Ogólnie - w porządku ale zdecydowanie bez szału, byłem na wielu lepszych i na wielu gorszych koncertach. Prywatnie mój poziom usatysfakcjonowania porównałbym do warszawskiego Neurosis, co oznacza że zapewne dla wielu było to objawienie i koncert życia, i aż się boję wchodzić na lastefem, bo pewnie spazmy fanboyów wylewają się z shoutboxów ;-)
PS. Ze zdziwieniem dowiedziałem się właśnie z sierściuszej encyklopedii że w składzie live mają dziewczynę grającą na thereminie. Thereminy bardzo spoko i jeśli faktycznie grała na nim w Krakowie to szkoda że nie widziałem. Winę zrzucam na karb zasłaniającego spory kawałek sceny głośnika.
Od strony publiczności: zabawny mix hipsterów i metalowców w skórach i całej reszcie obowiązkowego ekwipunku. Ludzi sporo; cieszę się że plotki o Ulverze na jesiennym WIF jak do tej pory nie mają żadnego potwierdzenia, bo w Sali Gotyckiej ludzie musieliby się chyba piętrami układać. Supporty były dwa, Tides of Nebula - podobno objawienie polskiej sceny post-rock, nie wiem, nie znam się, na ogół nudzi mnie takie granie także na żywo, o czym się już dawno przekonałem przy okazji supportów na nieszczęsnym Neurosis. Samo ToN brzmiało całkowicie wtórnie względem projektów w stylu Red Sparrowes, które kopiuje z Neurosis, które kopiuje z Savage Republic - więc słabo. Przynajmniej nie było pretensjonalnych fragmentów klasycznych a'la Godspeed You! Black Emperor. Aha, i mieli śmieszną niby choreografię z wyginaniem / pochylaniem się z gitarami i machaniem włosami o długości może 10 cm. Spastic rock = fun!
Drugi support to Void of Voices. Moja wina że nie sprawdziłem co to - sam fakt że projekt czasem pisze się Void ov Voices i jest ambientem tworzonym przez black metalowca, znanego skądinąd Attilę Csihara, sprawiłby że albo bym się postarał spóźnić ile trzeba, albo wyskoczył do nocnego po coś do chrupania, generalnie przez cały koncert brakowało mi snacków. W każdym razie było mrocznie, ze świeczkami i obowiązkowym habitem, z habitu wnioskuję że moda na SunnO))) trwa i ma się dobrze. Muzycznie, straszna kupa. Typowe ritual ambient smęcenie i nieziemsko mroczne wokale robione przez metalowca, a wiadomo że z metalowców robiących dobry ambient to chyba tylko Harris w różnych odsłonach i Patton, a z tych black to jakoś nie przypominam sobie niczego poza Kerovnian. Można więc z góry powiedzieć że efekt jest porównywalny z tak wysmakowanymi projektami jak Psychonaut 75, Melek-Tha, E.V.P. czy inne Aesthetic Meat Front, co oznacza że po prostu szkoda na to czasu, i dokładnie tak było. Wydaje mi się że Attila bardzo by chciał być jak Nurse with Wound czy wczesne Current, ale zdecydowanie mu nie wychodzi i może lepiej żeby zajął się czymś innym, jakąś zdrową pracą na świeżym powietrzu czy coś.
Tak więc supporty spędziłem na tweetowaniu - z Mortem i Sejim - i narzekaniu - z Moną. Gdzieś między VoV a Ulver spotkałem też trochę chodzącej neowiktoriańkiej grozy w postaci arc i carrie. Towarzysko odnotowuję też że ludzie z Wieliczki jakimś cudem jeszcze żyją.
Sam Ulver bardzo niespójny stylistycznie. To było i złe, bo niestety było dużo nudzenia z Shadows of the Sun, i dobre, bo na szczęście było sporo innych rzeczy oprócz nudzenia z Shadows of the Sun. Parę kawałków z Blood Inside wyszło tak sobie, to co mi się najbardziej w nich podobało studyjnie gdzieś zniknęło w realizacji na żywo: nie wiem, czy ze względu na nagłośnienie, czy ze względu na to że po prostu nie nadają się do występów na żywo, przynajmniej nie w takiej aranżacji. Generalnie brzmiały trochę jak jakiś pomazany post-rock. Za to kawałki z Perdition City zniszczyły obiekty. Byłbym przeszczęśliwy gdyby panowie z Ulver ograniczyli wokale, rzucili gitary i romantyczne smęcenie i usiedli za konsoletami. Niestety, sądząc po dużej części koncertu nie ma na to szans - kawałki z Shadows of the Sun spotkały się z entuzjastycznym przyjęciem publiczności, włącznie z fatalną i nudną pościelówą na samym końcu. Kontemplowania tych paru powtarzanych w kółko akordów na Casio nie ułatwiał głośno pracujący obok galeryjki wentylator. Bisów nie było, bo nie dają dla zasady, i z wizualizacji wycięli video z fragmentami z obozów koncentracyjnych, ze względu na miejsce odbywania się koncertu czy coś. Ogólnie - w porządku ale zdecydowanie bez szału, byłem na wielu lepszych i na wielu gorszych koncertach. Prywatnie mój poziom usatysfakcjonowania porównałbym do warszawskiego Neurosis, co oznacza że zapewne dla wielu było to objawienie i koncert życia, i aż się boję wchodzić na lastefem, bo pewnie spazmy fanboyów wylewają się z shoutboxów ;-)
PS. Ze zdziwieniem dowiedziałem się właśnie z sierściuszej encyklopedii że w składzie live mają dziewczynę grającą na thereminie. Thereminy bardzo spoko i jeśli faktycznie grała na nim w Krakowie to szkoda że nie widziałem. Winę zrzucam na karb zasłaniającego spory kawałek sceny głośnika.
sobota, 20 lutego 2010
Czy Montsegur 1244 jest planszówką?
Mam nieustający problem z głupim memem w polskiej sieci. Głupi mem w polskiej sieci jest taki: gry indie są planszówkowe. Najlepszą interpretację tego poglądu jaką słyszałem znam od cactusse'a i idzie ona mniej więcej po linii rozróżnienia na rozgrywkę ustrukturyzowaną a freeformową. Im bardziej reguły są istotne dla gry, tym bardziej rozgrywka jest ustrukturyzowana; im mniejsze mają znaczenie, tym bardziej jest freeformowa. I tak, Dominion czy Settlers of Catan są bardziej planszówkowe niż Gra o Tron czy Shadows over Camelot, Burning Empires jest bardziej planszówkowe niż Traveller, może nawet In a Wicked Age albo Polaris są bardziej planszówkowe niż AD&D. Jakoś tak.
Naturalnie, takie rozumienie planszówkowości jest strasznie kontrintuicyjne, ale to już zostawmy; skoro używanie słowa "indie" jako terminu gatunkowego jest znacznie większym problemem niż tak dziwne używanie terminu "planszówka".
No, ale teraz patrzę na takie Montsegur 1244, i tak. Montsegur ma bardzo ustrukturyzowaną rozgrywkę: prolog, cztery akty, epilog; określona ilość graczoscen; zasady określające kiedy najwcześniej pewne typy postaci mogą zginąć; itakdalej. Zestaw zasad jest raczej nienaruszalny.
Z jednej strony, jak sądzę, jest bardzo freeformowe. To znaczy: jeśli chodzi o dostępne działania postaci (w obrębie, że to luźno nazwę, konwencji) jest bardziej freeformowa niż większość RPGów. Jedyne ograniczenia nałożone na osobę aktualnie posiadającą prawo do narracji to cztery proste zasady, większość związana ze strukturą gry. I zresztą bardzo prosto można zabrać komuś prawo do narracji. Plus standard: aktywna publiczność, contribute i tak dalej. Zupełnie nie mam też, grając w Montsegur, jakkolwiek planszówkowego play experience.
Naturalnie, takie rozumienie planszówkowości jest strasznie kontrintuicyjne, ale to już zostawmy; skoro używanie słowa "indie" jako terminu gatunkowego jest znacznie większym problemem niż tak dziwne używanie terminu "planszówka".
No, ale teraz patrzę na takie Montsegur 1244, i tak. Montsegur ma bardzo ustrukturyzowaną rozgrywkę: prolog, cztery akty, epilog; określona ilość graczoscen; zasady określające kiedy najwcześniej pewne typy postaci mogą zginąć; itakdalej. Zestaw zasad jest raczej nienaruszalny.
Z jednej strony, jak sądzę, jest bardzo freeformowe. To znaczy: jeśli chodzi o dostępne działania postaci (w obrębie, że to luźno nazwę, konwencji) jest bardziej freeformowa niż większość RPGów. Jedyne ograniczenia nałożone na osobę aktualnie posiadającą prawo do narracji to cztery proste zasady, większość związana ze strukturą gry. I zresztą bardzo prosto można zabrać komuś prawo do narracji. Plus standard: aktywna publiczność, contribute i tak dalej. Zupełnie nie mam też, grając w Montsegur, jakkolwiek planszówkowego play experience.
piątek, 19 lutego 2010
Zyski z fandomu sieciowego?
Hej, lucku, pamiętasz naszą rozmowę o tym dlaczego uważam że działanie w polskiej sieci erpegowej to strata czasu? W samochodzie na zjavę, tę rozmowę w której użyłem określenia o "programowym kładzeniu chuja na działalność w sieci" i w której deklarowałem że erpegowy fandom sieciowy nijak się ma do grających i konwentujących osób?
Całkiem fajnie i trochę o tym pisze Fred Hicks we fragmencie o równowadze zysków i strat tu.
Całkiem fajnie i trochę o tym pisze Fred Hicks we fragmencie o równowadze zysków i strat tu.
Dyżurny MG wtf?
Dotarło do mnie ostatnio że w jakiś dziwny sposób stałem się "dyżurnym MG". Ostatnio = będąc jakoś między 11 a 12 sesją w ciągu ostatnich siedmiu dni, z czego dwie gry były GMless (więc prowadziłem = tłumaczyłem zasady) i grałem w dwie. Ergo, prowadzenie 3x Apocalypse World, 1x DitV, 1x HotB, 2x My Life with Master, z dużą ilością Apocalypse World to come. Licząc że mam cztery grupy do grania:
- w jednej - najstarszej - prowadziłem w zdecydowanie większej ilości sesji niż cała reszta razem wzięta. To dobre półtora roku? dwa? grania, więc nie umiałbym nawet podać przybliżonej ilości;
- w drugiej - od Houses of the Blooded - prowadzę, jak dotąd, prawie zawsze, gramy razem jakieś pół roku;
- w trzeciej, wstępnie patrząc, wykształca się zdrowy system rotacyjny;
- w jednej jestem tylko graczem, ale jestem w niej żeby grać akurat w REIGN, w coś więcej może tak a może nie.
Aha, no i naturalnie grupa "wrocławsko-warszawska" gdzie prowadzę praktycznie zawsze kiedy się spotykamy.
Myśląc o mojej historii z prowadzeniem: wow. Didn't seen that coming.
- w jednej - najstarszej - prowadziłem w zdecydowanie większej ilości sesji niż cała reszta razem wzięta. To dobre półtora roku? dwa? grania, więc nie umiałbym nawet podać przybliżonej ilości;
- w drugiej - od Houses of the Blooded - prowadzę, jak dotąd, prawie zawsze, gramy razem jakieś pół roku;
- w trzeciej, wstępnie patrząc, wykształca się zdrowy system rotacyjny;
- w jednej jestem tylko graczem, ale jestem w niej żeby grać akurat w REIGN, w coś więcej może tak a może nie.
Aha, no i naturalnie grupa "wrocławsko-warszawska" gdzie prowadzę praktycznie zawsze kiedy się spotykamy.
Myśląc o mojej historii z prowadzeniem: wow. Didn't seen that coming.
środa, 17 lutego 2010
Co ssie w Houses of the Blooded, pt. już ostatnia, naprawdę
Jeśli o mnie chodzi, Houses mogłoby być znacznie lepszą grą gdyby (1) nie było tak klasyczne i (2) niekonsekwentne w realizacji intencji autora; obecnie, RAW, de facto (3) rozmija się ze swoimi założeniami - jest zaprojektowane do długich kampanii, ale nie daje do tego żadnych narzędzi, działa natomiast fajnie do jedno-dwustrzałówek; tu jednak, jest przeładowane zupełnie niepotrzebnymi podsystemami mechaniki.
Dodatkowo po prostu brakuje jej "pełnej kurwy".
Dodatkowo po prostu brakuje jej "pełnej kurwy".
wtorek, 16 lutego 2010
Co ssie w Houses of the Blooded, pt. 7
Wciąż - ale już niedługo - co mi zgrzyta w Houses of the Blooded.
Nawet nie to, że dział na actual play jest opisany tak: "post anecdotes and stories about your games here", bold mój.
I nawet nie to, że John ma zwyczaju odpowiadać na pytania o to że jakiś podsystem zasad nie ma wpływu na grę tak: "My usual answer to that kind of problem is, "I didn't design the game for you."".
Ale to, że oficjalne forum gry ma działy in-character i out-of-character. How fuckin' LAME is that?
Tak, wiem, złośliwie i niepotrzebnie się czepiam ;-)
Nawet nie to, że dział na actual play jest opisany tak: "post anecdotes and stories about your games here", bold mój.
I nawet nie to, że John ma zwyczaju odpowiadać na pytania o to że jakiś podsystem zasad nie ma wpływu na grę tak: "My usual answer to that kind of problem is, "I didn't design the game for you."".
Ale to, że oficjalne forum gry ma działy in-character i out-of-character. How fuckin' LAME is that?
Tak, wiem, złośliwie i niepotrzebnie się czepiam ;-)
poniedziałek, 15 lutego 2010
Co ssie w Houses of the Blooded, pt. 6
Kolejny kawałek serii: co mi zgrzyta w Houses of the Blooded.
Legalność działań MG. W Burning Empires, DitV czy Apocalypse World, dobrze wiem jakie działania MG są legalne a jakie nie. W wielu grach oprócz tego że MG ma jasno określone kompetencje, istnieje wspólna ekonomia dla graczy i MG.
Poza ogólną - dość trywialną, bo sprowadzającą się do zasady: nie bądź chujem! - Zasadą Cwela, nie widzę w tej grze nic co ogranicza dowolność działań MG. Ble.
W HotB wspólna ekonomia istnieje, ale tylko pozornie. Z jednej strony następuje wymiana zasobów - Stylu - między graczami a MG. Z drugiej strony, MG ma nieograniczoną ilość Punktów Stylu. What's the point? Wymiana może wtedy być Flagą podaną w postaci funmaila (ale, jak pisałem, to jest nieefektywne). Ble, again.
Legalność działań MG. W Burning Empires, DitV czy Apocalypse World, dobrze wiem jakie działania MG są legalne a jakie nie. W wielu grach oprócz tego że MG ma jasno określone kompetencje, istnieje wspólna ekonomia dla graczy i MG.
Poza ogólną - dość trywialną, bo sprowadzającą się do zasady: nie bądź chujem! - Zasadą Cwela, nie widzę w tej grze nic co ogranicza dowolność działań MG. Ble.
W HotB wspólna ekonomia istnieje, ale tylko pozornie. Z jednej strony następuje wymiana zasobów - Stylu - między graczami a MG. Z drugiej strony, MG ma nieograniczoną ilość Punktów Stylu. What's the point? Wymiana może wtedy być Flagą podaną w postaci funmaila (ale, jak pisałem, to jest nieefektywne). Ble, again.
niedziela, 14 lutego 2010
Co ssie w Houses of the Blooded, pt. 5
Customizowanie gry. HotB jest grą w której John mówi wprost: hej, narratorze, dopasuj sobie tę grę jak chcesz, ja autor daję tylko podstawy i jakby szkielet, a ty dajesz ciało. Łykam taki zabieg jeśli mowa o settingu, wstawiłbym klasyczne cytaty z Crane'a gdyby nie to że nie mam pod ręką podręczników do BW. Nie łykam takich zabiegów jeśli chodzi o zasady. Dodatkowo, konstrukcja settingu w BW / BE a wypełnianie dziur w HotB działają zupełnie inaczej. BW / BE jest znacznie bardziej efektywne, HotB do pełnego dopasowania wymaga jakiejś niesamowicie wielkiej ilości sesji.
sobota, 13 lutego 2010
piątek, 12 lutego 2010
Sex and Sorcery
Przeczytałem Sex and Sorcery Rona Edwardsa. Sex and Sorcery jest trzecim z kolei dodatkiem, początkowo nieplanowanym - papierowa linia wydawnicza Sorcerera z założenia miała składać się z Sorcerera, Sorcerer & Sword i The Sorcerer's Soul - i imo widać to po tekście. Jest tam kilka fragmentów które nie bardzo pasują do tematyki dodatku, szczególnie - skądinąd wyglądające całkiem fajnie - zasady martial arts. Wydaje mi się też że nieco za często Ron powraca do metafory z basenem.
Ale poza tym jest tam mnóstwo fajnych rzeczy. Przede wszystkim, nie znam żadnego innego dodatku do gry RPG poświęconego kwestiom seksualności, jeśli nie liczyć Księgi Plugawego czegośtam do chyba 3.5 i GURPS Sex (albo podobnie). O ile pamiętam z pobieżnego przeglądania pdfów, żaden nie opisuje szerzej dynamiki interakcji społecznych, skupiając się na zasadach symulujących seksualność wewątrz gry. Za to Ron podaje całkiem niezłą typologię grup (względem tego w jaki sposób relacje związane z płcią wpływają na grę), dobrze opisane dwa - "męski" i "żeński", z świadomym cudzysłowem - typy historii / scenariuszy i szeroko opisane przykłady tworzenia obu. Pod koniec jest też ciekawa metamechanika wspierająca określone interakcje i występowanie fikcyjnych sytuacji między osobami różnej płci przy stole (w skrócie: poprzez ułatwianie i utrudnianie różnych czynności w zależności od płci uczestników). Jest też scenariusz do Sorcerera który wzbudził kiedyś masę kontrowersji w sieci, ten w którym jeden z graczy gra rozwiniętym płodem w brzuchu demona. Faktycznie, kiedy tak to powiedzieć brzmi to strasznie mocno, ale takie mocne elementy są w nim nieźle uzasadnione i w odpowiedni sposób wprowadzone.
Generalnie, ciekawa rzecz i z pewnością warto przeczytać, nie tylko ze względu na to jak rzadko ta tematyka jest poruszana w podręcznikach.
Ale poza tym jest tam mnóstwo fajnych rzeczy. Przede wszystkim, nie znam żadnego innego dodatku do gry RPG poświęconego kwestiom seksualności, jeśli nie liczyć Księgi Plugawego czegośtam do chyba 3.5 i GURPS Sex (albo podobnie). O ile pamiętam z pobieżnego przeglądania pdfów, żaden nie opisuje szerzej dynamiki interakcji społecznych, skupiając się na zasadach symulujących seksualność wewątrz gry. Za to Ron podaje całkiem niezłą typologię grup (względem tego w jaki sposób relacje związane z płcią wpływają na grę), dobrze opisane dwa - "męski" i "żeński", z świadomym cudzysłowem - typy historii / scenariuszy i szeroko opisane przykłady tworzenia obu. Pod koniec jest też ciekawa metamechanika wspierająca określone interakcje i występowanie fikcyjnych sytuacji między osobami różnej płci przy stole (w skrócie: poprzez ułatwianie i utrudnianie różnych czynności w zależności od płci uczestników). Jest też scenariusz do Sorcerera który wzbudził kiedyś masę kontrowersji w sieci, ten w którym jeden z graczy gra rozwiniętym płodem w brzuchu demona. Faktycznie, kiedy tak to powiedzieć brzmi to strasznie mocno, ale takie mocne elementy są w nim nieźle uzasadnione i w odpowiedni sposób wprowadzone.
Generalnie, ciekawa rzecz i z pewnością warto przeczytać, nie tylko ze względu na to jak rzadko ta tematyka jest poruszana w podręcznikach.
czwartek, 11 lutego 2010
Say my name
Wpis na potrzeby archiwizacji fajnych kawałków sieci.
Chciałem, na potrzeby ilustracji, znaleźć fragment z Jamesa Raggiego, ale za cholerę nie mogę tego odszukać na jego blogu. Fragment był mniej więcej o tym, że kiedyś było zajebiście, między innymi dlatego że gracze jak przychodzili na sesję to wiedzieli że z MG nie ma żartów i musieli naprawdę martwić się o przeżycie swoich postaci, a MG mógł robić cokolwiek bo w podręcznikach nie znajdował zasad, tylko wskazówki. Czy coś w tym stylu.
Zamiast tego będzie anegdotka o Johnie Wicku. John uczestniczy w sesji D&D 4, i w pewnym momencie MG mówi:
- I ogr wymachuje gałęzią drzewa i wywraca was na ziemię!
Jeden z graczy odpowiada:
- Sorry, ale ten ogr nie może wywrócić nas wszystkich, bo nie ma odpowiedniego zasięgu i wystarczającej liczby akcji. Tak jest napisane w zasadach.
Wtedy John poprosił go o pokazanie gdzie dokładnie to jest w podręczniku, po czym wydarł tę stronę z książki i powiedział coś w stylu:
- To on jest MG (wskazując na prowadzącego), nie to (wskazując na książkę)!
(zresztą, gromki aplauz od publiczności jaki otrzymał za tę anegdotkę był nieco przerażający, ale to na kiedy indziej)
Anyway, cudowny diss na takie podejście do RPG, w poniższym klasycznym kawałku rpg.net:
Klik.
Chciałem, na potrzeby ilustracji, znaleźć fragment z Jamesa Raggiego, ale za cholerę nie mogę tego odszukać na jego blogu. Fragment był mniej więcej o tym, że kiedyś było zajebiście, między innymi dlatego że gracze jak przychodzili na sesję to wiedzieli że z MG nie ma żartów i musieli naprawdę martwić się o przeżycie swoich postaci, a MG mógł robić cokolwiek bo w podręcznikach nie znajdował zasad, tylko wskazówki. Czy coś w tym stylu.
Zamiast tego będzie anegdotka o Johnie Wicku. John uczestniczy w sesji D&D 4, i w pewnym momencie MG mówi:
- I ogr wymachuje gałęzią drzewa i wywraca was na ziemię!
Jeden z graczy odpowiada:
- Sorry, ale ten ogr nie może wywrócić nas wszystkich, bo nie ma odpowiedniego zasięgu i wystarczającej liczby akcji. Tak jest napisane w zasadach.
Wtedy John poprosił go o pokazanie gdzie dokładnie to jest w podręczniku, po czym wydarł tę stronę z książki i powiedział coś w stylu:
- To on jest MG (wskazując na prowadzącego), nie to (wskazując na książkę)!
(zresztą, gromki aplauz od publiczności jaki otrzymał za tę anegdotkę był nieco przerażający, ale to na kiedy indziej)
Anyway, cudowny diss na takie podejście do RPG, w poniższym klasycznym kawałku rpg.net:
Klik.
środa, 10 lutego 2010
Disclosure Pledge
Chciałem napisać o Sex and Sorcery Wielebnego Rona, ale świecący kolorowy przedmiot odwrócił moją uwagę. Przedmiot. Cytat:
When I assembled the Alpha groups, I didn’t have them sign an NDA (non-disclosure agreement). I had them sign a Disclosure Pledge — they had to promise that they’d get out there on the net and actively talk about the playtesting experience, offering perspective, answering questions, and (frankly) achieving a grass-roots free advertising effect.Cool.
wtorek, 9 lutego 2010
Co mnie drażni w grach "indie", pt. 1
Bla na dzisiaj: gry które do pełnej funkcjonalności wymagają robótek ręcznych.
Przykład 1: Apocalypse World wymaga wydrukowania, pocięcia i zszycia książeczek dla graczy. Bla jest małe, bo to dopiero playtesty i może Vincent to jakoś sprytnie rozwiąże w gotowej wersji. (wygląda na to że Free Market będzie miał wszystkie tego typu gadżety, to naprawdę jest OK)
Przykład 2: Montsegur 1244 wymaga wydrukowania i wycięcia: 12 kart postaci, 24 kart scen, 16 kart historii i jeszcze kilku map, plansz i handoutów. Przy tym karty scen i historii są mniej więcej formatu zwykłej talii kart. Bla jest duże, bo materiałów jest w cholerę, jesli chce się żeby ładnie wyglądały - kolor + laminowanie, inaczej zużyją się mega szybko. Naprawdę chętnie zapłaciłbym więcej za ładnie wykonane materiały niezbędne do gry, w stylu tarota do Ganakagok. Znacznie chętniej niż bawił się w wycinanie tego wszystkiego. Przy The Shab-al-Hiri Roach jakoś nie było problemu z dołączeniem do gry talii kart komend...
O ile widzę, Skandynawowie lubią takie chwyty, do antologii Norwegian Style również jest udostępniony zestaw kart i innych elementów niezbędnych do gry które trzeba sobie wydrukować i wyciąć. Echh.
Przykład 1: Apocalypse World wymaga wydrukowania, pocięcia i zszycia książeczek dla graczy. Bla jest małe, bo to dopiero playtesty i może Vincent to jakoś sprytnie rozwiąże w gotowej wersji. (wygląda na to że Free Market będzie miał wszystkie tego typu gadżety, to naprawdę jest OK)
Przykład 2: Montsegur 1244 wymaga wydrukowania i wycięcia: 12 kart postaci, 24 kart scen, 16 kart historii i jeszcze kilku map, plansz i handoutów. Przy tym karty scen i historii są mniej więcej formatu zwykłej talii kart. Bla jest duże, bo materiałów jest w cholerę, jesli chce się żeby ładnie wyglądały - kolor + laminowanie, inaczej zużyją się mega szybko. Naprawdę chętnie zapłaciłbym więcej za ładnie wykonane materiały niezbędne do gry, w stylu tarota do Ganakagok. Znacznie chętniej niż bawił się w wycinanie tego wszystkiego. Przy The Shab-al-Hiri Roach jakoś nie było problemu z dołączeniem do gry talii kart komend...
O ile widzę, Skandynawowie lubią takie chwyty, do antologii Norwegian Style również jest udostępniony zestaw kart i innych elementów niezbędnych do gry które trzeba sobie wydrukować i wyciąć. Echh.
poniedziałek, 8 lutego 2010
Koniec świata! RPGPundit w IPR!
Z żalem, ale zrozumiałem kiedy Edwards, Baker et co wycofali swoje gry z IPR.
Nie płakałem bardzo za odejściem IPR od sformułowanych przez Rona sloganów, kiedy goście pokroju Jamesa Raggiego zaczęli sprzedawać swoje gry przez IPR.
Ale RPGPundit na IPR? Ostatni bastion oporu przeciwko Świniom Niszczącym Hobby opuszcza swoje pozycje? Do tego pod szyldem Precise Intermedia Games, w skrócie nie inaczej jak PIG? To jakiś żart, prawda? Prawda?!
...
Scena gier niezależnych już nigdy nie będzie taka sama.
Nie płakałem bardzo za odejściem IPR od sformułowanych przez Rona sloganów, kiedy goście pokroju Jamesa Raggiego zaczęli sprzedawać swoje gry przez IPR.
Ale RPGPundit na IPR? Ostatni bastion oporu przeciwko Świniom Niszczącym Hobby opuszcza swoje pozycje? Do tego pod szyldem Precise Intermedia Games, w skrócie nie inaczej jak PIG? To jakiś żart, prawda? Prawda?!
...
Scena gier niezależnych już nigdy nie będzie taka sama.
niedziela, 7 lutego 2010
Co ssie w Houses of the Blooded, pt. 4
I jeszcze jedna z wielu części serii: co mi zgrzyta w Houses of the Blooded.
Nie umiem identyfikować flag w HotB. Docelowo, o ile rozumiem, przyznawanie Punktów Stylu NPCom ma pełnić funkcję flag. Ale w trakcie gry, na ogół nie wiem: czy ten punkt Stylu jest dla fajnego NPCa, czy dla fajnego tekstu, czy dla obu? Samo w sobie to żaden problem, ale mam wrażenie że jakoś mocno łączy się z kolejnym: nie umiem stworzyć funkcjonalnej na dłuższą metę mapy relacji w tej grze (co jest niesamowicie śmieszne, bo umiem w miarę nieźle prowadzić pojedyncze sesje HotB).
Nie umiem identyfikować flag w HotB. Docelowo, o ile rozumiem, przyznawanie Punktów Stylu NPCom ma pełnić funkcję flag. Ale w trakcie gry, na ogół nie wiem: czy ten punkt Stylu jest dla fajnego NPCa, czy dla fajnego tekstu, czy dla obu? Samo w sobie to żaden problem, ale mam wrażenie że jakoś mocno łączy się z kolejnym: nie umiem stworzyć funkcjonalnej na dłuższą metę mapy relacji w tej grze (co jest niesamowicie śmieszne, bo umiem w miarę nieźle prowadzić pojedyncze sesje HotB).
sobota, 6 lutego 2010
Czarna Kompania RPG?
Czytam "Kroniki Czarnej Kompanii" Glena Cooka, reedycję, i - mając w planach skompletowanie Malazańskiej Księgi Poległych - nabieram coraz większej ochoty na poprowadzenie czegoś podobnego na One Roll Engine. ORE (pod postacią REIGN) działa całkiem fajnie, sądząc po dotychczasowym poniedziałkowym graniu, i dobrze pasuje do historii o oddziałach najemników (Czarna Kompania / Podpalacze Mostów): jest względnie ścisłe, całkiem ładnie rozwiązuje kwestie działania i rozwoju kompanii, ma sporo miejsca na fajny kolor i roleplay, generatory one roll whatever (potwór, kompania, postać, i tak dalej) dają niezłe efekty, no i magia niszczy obiekty na dużą skalę. Zwłaszcza że jakoś wkrótce ma wyjść Enhiridion - same zasady z REIGN, bez settingu - co byłoby idealną okazją do kolejnej paczki z IPR. Muszę tylko zorientować się czy na pewno będzie w IPR, i czy cały nakład nie pójdzie dla ludzi którzy zapłacili okup, ale prawdopodobieństwo pierwszego wydaje się odpowiednio wysokie, a drugiego niskie. Wakacje z ORE, Sorcererem i Apocalypse World?
piątek, 5 lutego 2010
po lekturze Sorcerera
Przeczytałem Sorcerera. Parę luźnych wrażeń:
- czemu, ach czemu, nie trafiłem na to koło 2004.
- zaczynam rozumieć dlaczego w Dogsach Vincent pisze że ta gra byłaby prawdopodobnie lepsza jako dodatek do Sorcerera.
- mając w głowie - uhm, jak by to... o, mam - kontrowersyjne wypowiedzi Majkosza o "indie": Prince Valiant i Over the Edge, jeśli już, a nie żadna Ars Magica.
- wanna play. Kto mi poprowadzi Sorcerera?
- sądząc po wpływie na hobby, serio byłbym skłonny nazwać tę grę najważniejszą grą dekady.
- czemu, ach czemu, nie trafiłem na to koło 2004.
- zaczynam rozumieć dlaczego w Dogsach Vincent pisze że ta gra byłaby prawdopodobnie lepsza jako dodatek do Sorcerera.
- mając w głowie - uhm, jak by to... o, mam - kontrowersyjne wypowiedzi Majkosza o "indie": Prince Valiant i Over the Edge, jeśli już, a nie żadna Ars Magica.
- wanna play. Kto mi poprowadzi Sorcerera?
- sądząc po wpływie na hobby, serio byłbym skłonny nazwać tę grę najważniejszą grą dekady.
czwartek, 4 lutego 2010
Commit it then to the flames: For it can contain nothing but sophistry and illusion.
Porządkowałem dzisiaj stare papiery (bo, naturalnie, jest wiele ważniejszych rzeczy niż czytanie Posnera, Stelmacka czy Haiera et al, nieważne czy z 1988, 1992 czy 2004, i do diabła ze zbliżającym się wtorkiem). Na początek zabrałem się za stos papierów leżący na moich starych podręcznikach do mainstreamowych gier, i byłem mocno zaskoczony ilością różnych rzeczy jakie były w tej stercie. W środku znalazłem m.in.:
- stosy kart do Burning Empires: karty do world burning, skróty tworzenia postaci, karty DoW i FireFight, mapy, kartę inwazji z rozegranymi czterema manewrami, zapis gry scena po scenie;
- postać do Unhallowed Metropolis, składająca się głównie z opisu - 'wygląda jak brzydki z "Dobry, Zły i Brzydki"' - i listy broni takich jak strzelby na słonie i miotacze ognia;
- karty postaci do Dogs in the Vineyard, pełne różnych Malachiaszów, Hezekiaszów, Finneaszów i Samuelów, Prudencji i Honorat;
- mnóstwo kart NPCów do Dogsów, pokreślonych na wszystkie możliwe sposoby, i stosy boxów z kośćmi Falloutu;
- siedem miast do DitV: Nowa Aleksandria, Idumea, Desert Stone, River's Bank, Ten Oaks, Canyon's Weep (te dwa ostatnie to pierwsze miasta do DitV jakie prowadziłem) i jedno bez nazwy, a także Nowa Jerozolima do Mage in the Vineyard;
- skrawki papieru z Big Motherfuckin' Crab Truckers, z traitami takimi jak Pan Napierdalator czy Pan Taktykator;
- karty do The Shab-al-Hiri Roach, z przyczynami śmierci NPCów w stylu "Lacan do kwadratu";
- kilka kompletnych gier: ashcan Poison'd, Kumquat Tattoo, Risus, demo InSpectres + Unspeakable, The Rock of Tahamaat, Otherkind (w te dwa ostatnie nigdy nie zagraliśmy), jeszcze jeden wydruk Poison'd;
- karty postaci i NPC do In a Wicked Age, jeszcze zanim zaczęliśmy używać wersji ze Story Games, tej z okrągłym miejscem na staty, gdzie można sobie po prostu położyć kostkę;
- frazy kluczowe i schematy konfliktu z Polaris, nie licząc dobrych 20 kart postaci pełnych aspektów i nazw gwiazd i konstelacji;
- naklejkę NerNYC i Burning Empires;
- plan zajęć na semestr wiosenny drugiego roku;
- postać do jednej z największych porażek w jakich grałem, testów Magic Burnera do Burning Wheel;
- informator z trzeciego Constaru i przedostatniego Imladrisu, i jakieś ulotki z pizzeri, chyba z Nawikonu albo Falkonu 2008;
- rozpisane kropki na barabbiego Niebiańskiego Chóru - ja w ogóle czymś takim grałem? I miałem Qlippotyczn,ą Entropię na 4? Zupełnie tego nie pamiętam;
- teczkę ze starymi kartami postaci. Starymi, to znaczy: sięgającymi w przeszłość, do czasów kiedy GGFF miał 120+ członków i grało się w nim co tydzień, w sobotę rano. A więc stosik postaci do Zewu Cthulhu (1920 i 1890), L5K, Cyberpunka, Demon Hunter X (tu, postacie są jedna na drugiej, na starannie wymazywanej kartce), i rarytas - testowa karta postaci do Bakemono (krzywo wydrukowana - składająca się tylko z liter: a, b, o, w, e, l, ł, ę, s, c, h, ś, ć, a także p, t, i, ale tylko jeśli pisane z dużej litery; ciekawe czy naprawdę były tam skille takie, jak Klonowanie i Cybertechnologia, i osobno Naprawa Maszyn Eletronicznych i Naprawa Maszyn Elektrycznych - i obie, naturalnie, różne od Naprawy Maszyn, czy też koślawo zgadywaliśmy podczas prób rekonstrukcji?). Dodatkowo, jakieś materiały z LARPa Wilkołaczego (wydaje mi się że z ostatniego ConQuestu, ale nie mam pewności), zapiski do Wampira by Yavi, mr Randolph Carter do Maga by vh (chyba najdłużej grana przeze mnie postać), klucze henochiańskie, pseudookultystyczne grafiki, kilka drzew Sefirotów, rozpiska zasad Certamenu, Case McCoy (postać do Maga zrobiona na zasadzie: 5 Broni Palnej, 5 Uników, Fizyczne na maksa, po jednej kropce każdej Sfery), luźne kartki z nieczytelnymi "kwiatkami z sesji", lista imion, cennik ekwipunku i puste karty postaci do mojego fantasy heartbreakera, i jeszcze coś co przypomina scenariusz jakiejś średniowiecznej przygody.
W ramach komentarza - Judd Karlman:
- stosy kart do Burning Empires: karty do world burning, skróty tworzenia postaci, karty DoW i FireFight, mapy, kartę inwazji z rozegranymi czterema manewrami, zapis gry scena po scenie;
- postać do Unhallowed Metropolis, składająca się głównie z opisu - 'wygląda jak brzydki z "Dobry, Zły i Brzydki"' - i listy broni takich jak strzelby na słonie i miotacze ognia;
- karty postaci do Dogs in the Vineyard, pełne różnych Malachiaszów, Hezekiaszów, Finneaszów i Samuelów, Prudencji i Honorat;
- mnóstwo kart NPCów do Dogsów, pokreślonych na wszystkie możliwe sposoby, i stosy boxów z kośćmi Falloutu;
- siedem miast do DitV: Nowa Aleksandria, Idumea, Desert Stone, River's Bank, Ten Oaks, Canyon's Weep (te dwa ostatnie to pierwsze miasta do DitV jakie prowadziłem) i jedno bez nazwy, a także Nowa Jerozolima do Mage in the Vineyard;
- skrawki papieru z Big Motherfuckin' Crab Truckers, z traitami takimi jak Pan Napierdalator czy Pan Taktykator;
- karty do The Shab-al-Hiri Roach, z przyczynami śmierci NPCów w stylu "Lacan do kwadratu";
- kilka kompletnych gier: ashcan Poison'd, Kumquat Tattoo, Risus, demo InSpectres + Unspeakable, The Rock of Tahamaat, Otherkind (w te dwa ostatnie nigdy nie zagraliśmy), jeszcze jeden wydruk Poison'd;
- karty postaci i NPC do In a Wicked Age, jeszcze zanim zaczęliśmy używać wersji ze Story Games, tej z okrągłym miejscem na staty, gdzie można sobie po prostu położyć kostkę;
- frazy kluczowe i schematy konfliktu z Polaris, nie licząc dobrych 20 kart postaci pełnych aspektów i nazw gwiazd i konstelacji;
- naklejkę NerNYC i Burning Empires;
- plan zajęć na semestr wiosenny drugiego roku;
- postać do jednej z największych porażek w jakich grałem, testów Magic Burnera do Burning Wheel;
- informator z trzeciego Constaru i przedostatniego Imladrisu, i jakieś ulotki z pizzeri, chyba z Nawikonu albo Falkonu 2008;
- rozpisane kropki na barabbiego Niebiańskiego Chóru - ja w ogóle czymś takim grałem? I miałem Qlippotyczn,ą Entropię na 4? Zupełnie tego nie pamiętam;
- teczkę ze starymi kartami postaci. Starymi, to znaczy: sięgającymi w przeszłość, do czasów kiedy GGFF miał 120+ członków i grało się w nim co tydzień, w sobotę rano. A więc stosik postaci do Zewu Cthulhu (1920 i 1890), L5K, Cyberpunka, Demon Hunter X (tu, postacie są jedna na drugiej, na starannie wymazywanej kartce), i rarytas - testowa karta postaci do Bakemono (krzywo wydrukowana - składająca się tylko z liter: a, b, o, w, e, l, ł, ę, s, c, h, ś, ć, a także p, t, i, ale tylko jeśli pisane z dużej litery; ciekawe czy naprawdę były tam skille takie, jak Klonowanie i Cybertechnologia, i osobno Naprawa Maszyn Eletronicznych i Naprawa Maszyn Elektrycznych - i obie, naturalnie, różne od Naprawy Maszyn, czy też koślawo zgadywaliśmy podczas prób rekonstrukcji?). Dodatkowo, jakieś materiały z LARPa Wilkołaczego (wydaje mi się że z ostatniego ConQuestu, ale nie mam pewności), zapiski do Wampira by Yavi, mr Randolph Carter do Maga by vh (chyba najdłużej grana przeze mnie postać), klucze henochiańskie, pseudookultystyczne grafiki, kilka drzew Sefirotów, rozpiska zasad Certamenu, Case McCoy (postać do Maga zrobiona na zasadzie: 5 Broni Palnej, 5 Uników, Fizyczne na maksa, po jednej kropce każdej Sfery), luźne kartki z nieczytelnymi "kwiatkami z sesji", lista imion, cennik ekwipunku i puste karty postaci do mojego fantasy heartbreakera, i jeszcze coś co przypomina scenariusz jakiejś średniowiecznej przygody.
W ramach komentarza - Judd Karlman:
If you’re not having the best gaming of your life right now…
If gaming isn’t getting better for you as you go along…
If gaming isn’t becoming even more fun as you learn more techniques and refine the basics…
…then you’re fucking up.
I am not saying that your past games were not fun. I am sure that if you say they were fun, they were fun. But maybe, just maybe, those past games are so great in hindsight because they are all bound up with a time in your life and those feelings are vaguely about gaming and more about the freedom and beauty of an era.
(...)
If this doesn’t become more and more fun as you gather with friends and the trust deepens and we all just get better and better and pretending to be…elves or whatever, then why game?
środa, 3 lutego 2010
Co ssie w Houses of the Blooded, pt. 3
Czytam ponownie Houses of the Blooded i staram się wymyślić coś żeby to wszystko (to wszystko: setting, deklaracje autora, zasady) trzymało się kupy. Aktualnie, jedyną sensowną rzeczą do jakiej doszedłem, jest: czemu, do cholery, Wick wydaje osobno suplement LARPowy do tej gry, skoro powinno być dokładnie na odwrót? Nie, serio: suplement LARPowy (nieważne, skończony czy nie) mówi znacznie więcej o tym jak grać w tę grę niż podręcznik podstawowy.
wtorek, 2 lutego 2010
Sprzątanie w RSS: czyli, blogosfera RPG = facepalm
Wywaliłem jakoś wczoraj z czytnika RSS subskrypcje do RPGBloggers i RPG Media Network; z polskojęzycznych, niejako przy okazji, poleciało Bagno. Czas na podsumowanie?
Z RPGBloggers w ciągu jakichś, bo ja wiem, 8 miesięcy? wyciągnąłem wszystkiego dosłownie kilka względnie ciekawych blogów: Gaming Brouhaha (które ostatnio jest strasznie nudne, zresztą i tak jest na - od wieków chyba nieaktualizowanym - Planet Story Games), Worlds in a Handful of Dice (ze względu na wpisy o kursie o RPG na uniwersytecie w Tampere), Whitehall ParaIndustries (głównie dla lulzu, traktuję ten blog mniej więcej na równi z RPGPunditem i większością OSR), Lamentations of the Flame Princess (jak poprzednio) i The Seven-Sided Die (które tak rzadko coś publikuje, że nie bardzo pamiętam dlaczego mam to w osobnej subskrypcji). Aha, jeszcze Mobunited i The Escapist (tego ostatniego można nie liczyć, czytywałbym niezależnie). Generalnie, mega słabo jak na agregat puszczający po 50+ postów dziennie. Sporadyczne wyławianie ciekawych wpisów się nie kalkuluje - za dużo straconego czasu na przerzucanie nagłówków. Zresztą, twitter jest znacznie szybszy i efektywniejszy.
Faktycznie, prawie wszystkie ciekawe blogi które czytuję - Bena Robbinsa, Vincenta Bakera, Freda Hicksa, Robina D. Lawsa, Judda Karlmana, Johna Harpera, itakdalej, to blogi których nie znajdę w agregatach blogowych. Kwestia moich niszowych zainteresowań? Ale chyba trudno nazwać Robina Lawsa (czy Johna Wicka, chociaż jego livejournal jest strasznie zaśmiecony treściami niezwiązanymi z grami) niszowym autorem? Zresztą, są blogi rpgowe na które lubię zaglądać, a które są daleko poza wąską sferą interesujących mnie gier, jak Grognardia Maliszewskiego, The Ludologist Jespera Juula czy blog Roba Donoghue. Dodatkowo, te blogi czytam ze względu na treści, nie liczę tu w ogóle 20+ subskrypcji poszczególnych małych wydawców na które zaglądam tylko po newsy. Krótkie ale smutne podsumowanie mam tylko jedno - czas z agregatami to czas stracony. Obraz hobby jaki możnaby sobie wytworzyć z lektury agregatów jest maxymalnie przygnębiający: trudno odróżnialne od siebie kampanie D&D, statowanie kolejnych odmian dobrze znanych monsterów i wymiany wartości w tabelach trafień, sporadyczne odkrycie przez kogoś Savage'y czy Mouseguarda, okazjonalny wpis historyczny, generalnie przeciętność i wtórność na całej lini. Jeśli ktos szuka wartościowych treści, agregaty są po prostu nieefektywne. Jeśli ktoś szuka zróżnicowanych newsów, znacznie skuteczniejsze jest zaglądanie na odpowiednie (pod)fora. Jeśli ktoś szuka fajnych flejmów, sorry, ale blogosfera nie ma szans w porównaniu z rpgnetem, therpgsite czy dragonsfoot. Cholera, nie ma szans nawet w porównaniu ze storygames!
Zupełnie inaczej jest z polską blogosferą, w której wyszukiwanie fajnych treści trudno mi określić inaczej niż jako szkodliwe dla nerwów i równowagi psychicznej zajęcie dla osób o skłonnościach masochistycznych, ale to zupełnie inny temat.
Z RPGBloggers w ciągu jakichś, bo ja wiem, 8 miesięcy? wyciągnąłem wszystkiego dosłownie kilka względnie ciekawych blogów: Gaming Brouhaha (które ostatnio jest strasznie nudne, zresztą i tak jest na - od wieków chyba nieaktualizowanym - Planet Story Games), Worlds in a Handful of Dice (ze względu na wpisy o kursie o RPG na uniwersytecie w Tampere), Whitehall ParaIndustries (głównie dla lulzu, traktuję ten blog mniej więcej na równi z RPGPunditem i większością OSR), Lamentations of the Flame Princess (jak poprzednio) i The Seven-Sided Die (które tak rzadko coś publikuje, że nie bardzo pamiętam dlaczego mam to w osobnej subskrypcji). Aha, jeszcze Mobunited i The Escapist (tego ostatniego można nie liczyć, czytywałbym niezależnie). Generalnie, mega słabo jak na agregat puszczający po 50+ postów dziennie. Sporadyczne wyławianie ciekawych wpisów się nie kalkuluje - za dużo straconego czasu na przerzucanie nagłówków. Zresztą, twitter jest znacznie szybszy i efektywniejszy.
Faktycznie, prawie wszystkie ciekawe blogi które czytuję - Bena Robbinsa, Vincenta Bakera, Freda Hicksa, Robina D. Lawsa, Judda Karlmana, Johna Harpera, itakdalej, to blogi których nie znajdę w agregatach blogowych. Kwestia moich niszowych zainteresowań? Ale chyba trudno nazwać Robina Lawsa (czy Johna Wicka, chociaż jego livejournal jest strasznie zaśmiecony treściami niezwiązanymi z grami) niszowym autorem? Zresztą, są blogi rpgowe na które lubię zaglądać, a które są daleko poza wąską sferą interesujących mnie gier, jak Grognardia Maliszewskiego, The Ludologist Jespera Juula czy blog Roba Donoghue. Dodatkowo, te blogi czytam ze względu na treści, nie liczę tu w ogóle 20+ subskrypcji poszczególnych małych wydawców na które zaglądam tylko po newsy. Krótkie ale smutne podsumowanie mam tylko jedno - czas z agregatami to czas stracony. Obraz hobby jaki możnaby sobie wytworzyć z lektury agregatów jest maxymalnie przygnębiający: trudno odróżnialne od siebie kampanie D&D, statowanie kolejnych odmian dobrze znanych monsterów i wymiany wartości w tabelach trafień, sporadyczne odkrycie przez kogoś Savage'y czy Mouseguarda, okazjonalny wpis historyczny, generalnie przeciętność i wtórność na całej lini. Jeśli ktos szuka wartościowych treści, agregaty są po prostu nieefektywne. Jeśli ktoś szuka zróżnicowanych newsów, znacznie skuteczniejsze jest zaglądanie na odpowiednie (pod)fora. Jeśli ktoś szuka fajnych flejmów, sorry, ale blogosfera nie ma szans w porównaniu z rpgnetem, therpgsite czy dragonsfoot. Cholera, nie ma szans nawet w porównaniu ze storygames!
Zupełnie inaczej jest z polską blogosferą, w której wyszukiwanie fajnych treści trudno mi określić inaczej niż jako szkodliwe dla nerwów i równowagi psychicznej zajęcie dla osób o skłonnościach masochistycznych, ale to zupełnie inny temat.
A bu.
Dowiedziałem się że Electric Wizard jednak nie zagra na Asymmetry Festival. Buuuuu :(
W ramach pocieszenia kupiłem bilet na Ulvera, chociaż skłamałbym gdybym powiedział że jestem przekonany że jest wart swojej ceny.
W ramach pocieszenia kupiłem bilet na Ulvera, chociaż skłamałbym gdybym powiedział że jestem przekonany że jest wart swojej ceny.
Subskrybuj:
Posty (Atom)