Parę dni temu zagraliśmy po raz trzeci w Ganakagok. Tym razem, niestety, było fatalnie od strony organizacyjnej. Dużo za dużo czasu zmarnowanego na gadanie (co jest OK po graniu, ale przed - bardzo nie) i w efekcie, zdecydowanie za późne rozpoczęcie gry. Dodając do tego wyjątkowo dziwny podkład muzyczny jaki zafundowała nam - zwykle dobrze współpracująca - herbaciarnia, trochę haju pokonferencyjnego, Oli wychodzenie na taniec i moje zmęczenie po kilkugodzinnym bieganiu z papierkami stypendialnymi, i tak dobrze że wyszło aż tak fajnie. De facto na poważnie graliśmy od jakiejś połowy sesji.
Ważna Rzecz: jeśli będę z tą grą jechał na jakiś konwent, koniecznie muszę zrobić ściągę dla graczy, pt. "w jaki sposób uczestniczyć w scenach innych postaci". Powtarzanie tych opcji co chwila zdecydowanie nie jest dobrym rozwiązaniem. Właściwie, wygląda na to że potrzebuję czegoś takiego nie tylko na konwent.
Z fraz kluczowych, używałem "I stało się", "Tak też było" (początek, koniec sceny) i "Ale działo się to dawno, i nikt już o tym nie pamięta" (koniec sesji). Nie umiem, ze względu na okoliczności, ocenić czy i co to zmieniło w grze. Druga Ważna Rzecz: chyba muszę sobie po prostu przełożyć fragment na samym początku, o tym że "forever People lived in the starlight cold".
Co mi się bardzo podoba w Ganakagok, to specyficzny rodzaj grafomanii. Właściwie to nie jest dobre słowo; chodzi mi o coś między "w pewnym sensie pretensjonalne", "mythopoeic" a "awesome", i może to nawet trochę niepokojące że chciałbym tu użyć słowa grafomania. Nie umiem jej jeszcze wskazać, ale jest jakaś istotna różnica między grafomanią, dajmy na to, w Houses of the Blooded (czy, sądząc po przeczytaniu, The Dance and the Dawn), a mitycznym posmakiem Ganakagok. Mam też nadzieję że następnym razem uda się zagrać z wykształconym antropologiem kulturowym in spe.
Mieliśmy jeden dość mocny moment, kiedy karta tarota - o znaczeniu dosłownym "Husband" - bardzo jednoznacznie wymusiła kawałek narracji. Fajne. Ponownie przy tej grze zdarzyło mi się też coś dziwnego: pod koniec gry mogłem rozdysponować Bad Medicine w taki sposób, że jedna z postaci dostałaby smutne zakończenie; ale jej historia wyglądała tak, że nie chciałem tego robić. Hej, serio: tak, jakby losy postaci poruszyły mnie na tyle, że czułem że należy jej się dobre zakończenie. Nie przypominam sobie żeby przy jakiejś innej grze zdarzyło mi się coś takiego, przy Ganakagok miałem to dwa razy na trzy sesje i siedem albo osiem postaci.
A było to tak, że od wieków Ludzie żyli w świetle gwiazd. I w ich wiosce żył Wamaqu, myśliwy którego rodzina zginęła dawno temu, gdy próbowali opuścić lodową wyspę, i Pomaqu, obca dziewczynka którą Nitu znaleźli u podnóży góry wznoszącej się w sercu Ganakagok. I podczas gdy gwiazdy na nocnym niebie powoli gasły a potwory przychodzące ze śnieżnymi zamieciami karmiły się ich ciałami, Nitu wciąż byli ślepi na nadchodzące zmiany. I Wamaqu nie umiał porozumieć się z resztą Ludu, a Pomaqu śniła dziwne sny o jej prawdziwej rodzinie. I stało się, że Nitu zabili wielkiego białego wieloryba, i urządzili rytuał przejścia Pomaqu, aby stała się jedną z nich. I Wamaqu musiał im ulec, i oddać los dziewczynki w ich ręce. Ale biały wieloryb był przyjacielem Pomaqu, i Pomaqu nie mogła wybaczyć Wamaqu i Nitu jego śmierci. Gdy więc nadarzyła się okazja, poprowadziła śnieżne potwory tak, by nieprzygotowani Nitu, świętujący śmierć wieloryba, przegrali walkę z nimi. A Wamaqu i Pomaqu uciekli, zostawiając resztę Ludu na pastwę losu, bo Nitu nie byli już dłużej ich Ludem. I gdy spali zmęczeni w jaskini z ciepłymi źródłami, Wamaqu postradał zmysły i wziął ją siłą. A kiedy wrócił do przytomności, przeklinał siebie i wołał za Pomaqu, aby mu wybaczyła. Ale ona żeglowała na krze i rozmawiała z wielorybami, i nie słyszała jego krzyków. I gdy ostatnia z gwiazd zniknęła z nieba i wstało słońce, serce wyspy zapadło się w zimną otchłań oceanu, pod którą kryje się coś starszego niż gwiazdy i ludzie, co wciąż śpi i czeka na przebudzenie. Nitu, pozbawieni ochronnej mocy gwiazd, zostali bezbronni na pastwę śnieżnych potworów, i ich rozwleczone szczątki pozostały niepogrzebane na pastwę zimnego wiatru. A Pomaqu odpłynęła na lodowej krze i w końcu dotarła na przyjazne, zielone wybrzeże, gdzie powitało ją stado białych wielorybów; lecz nie żywiła w sercu urazy do Wamaqu, mimo wszystkiego co się stało. A on patrzył za nią dopóki nie zniknęła na horyzoncie, i wtedy mógł w spokoju zamknąć oczy i umrzeć, bo miał pewność że dotarła w bezpieczne miejsce. Ale to wszystko działo się dawno temu i nikt już o tym nie pamięta.
Wow, Ganakagok naprawdę ładnie wygląda kiedy patrzy się na nie post factum.
Ważna Rzecz: jeśli będę z tą grą jechał na jakiś konwent, koniecznie muszę zrobić ściągę dla graczy, pt. "w jaki sposób uczestniczyć w scenach innych postaci". Powtarzanie tych opcji co chwila zdecydowanie nie jest dobrym rozwiązaniem. Właściwie, wygląda na to że potrzebuję czegoś takiego nie tylko na konwent.
Z fraz kluczowych, używałem "I stało się", "Tak też było" (początek, koniec sceny) i "Ale działo się to dawno, i nikt już o tym nie pamięta" (koniec sesji). Nie umiem, ze względu na okoliczności, ocenić czy i co to zmieniło w grze. Druga Ważna Rzecz: chyba muszę sobie po prostu przełożyć fragment na samym początku, o tym że "forever People lived in the starlight cold".
Co mi się bardzo podoba w Ganakagok, to specyficzny rodzaj grafomanii. Właściwie to nie jest dobre słowo; chodzi mi o coś między "w pewnym sensie pretensjonalne", "mythopoeic" a "awesome", i może to nawet trochę niepokojące że chciałbym tu użyć słowa grafomania. Nie umiem jej jeszcze wskazać, ale jest jakaś istotna różnica między grafomanią, dajmy na to, w Houses of the Blooded (czy, sądząc po przeczytaniu, The Dance and the Dawn), a mitycznym posmakiem Ganakagok. Mam też nadzieję że następnym razem uda się zagrać z wykształconym antropologiem kulturowym in spe.
Mieliśmy jeden dość mocny moment, kiedy karta tarota - o znaczeniu dosłownym "Husband" - bardzo jednoznacznie wymusiła kawałek narracji. Fajne. Ponownie przy tej grze zdarzyło mi się też coś dziwnego: pod koniec gry mogłem rozdysponować Bad Medicine w taki sposób, że jedna z postaci dostałaby smutne zakończenie; ale jej historia wyglądała tak, że nie chciałem tego robić. Hej, serio: tak, jakby losy postaci poruszyły mnie na tyle, że czułem że należy jej się dobre zakończenie. Nie przypominam sobie żeby przy jakiejś innej grze zdarzyło mi się coś takiego, przy Ganakagok miałem to dwa razy na trzy sesje i siedem albo osiem postaci.
A było to tak, że od wieków Ludzie żyli w świetle gwiazd. I w ich wiosce żył Wamaqu, myśliwy którego rodzina zginęła dawno temu, gdy próbowali opuścić lodową wyspę, i Pomaqu, obca dziewczynka którą Nitu znaleźli u podnóży góry wznoszącej się w sercu Ganakagok. I podczas gdy gwiazdy na nocnym niebie powoli gasły a potwory przychodzące ze śnieżnymi zamieciami karmiły się ich ciałami, Nitu wciąż byli ślepi na nadchodzące zmiany. I Wamaqu nie umiał porozumieć się z resztą Ludu, a Pomaqu śniła dziwne sny o jej prawdziwej rodzinie. I stało się, że Nitu zabili wielkiego białego wieloryba, i urządzili rytuał przejścia Pomaqu, aby stała się jedną z nich. I Wamaqu musiał im ulec, i oddać los dziewczynki w ich ręce. Ale biały wieloryb był przyjacielem Pomaqu, i Pomaqu nie mogła wybaczyć Wamaqu i Nitu jego śmierci. Gdy więc nadarzyła się okazja, poprowadziła śnieżne potwory tak, by nieprzygotowani Nitu, świętujący śmierć wieloryba, przegrali walkę z nimi. A Wamaqu i Pomaqu uciekli, zostawiając resztę Ludu na pastwę losu, bo Nitu nie byli już dłużej ich Ludem. I gdy spali zmęczeni w jaskini z ciepłymi źródłami, Wamaqu postradał zmysły i wziął ją siłą. A kiedy wrócił do przytomności, przeklinał siebie i wołał za Pomaqu, aby mu wybaczyła. Ale ona żeglowała na krze i rozmawiała z wielorybami, i nie słyszała jego krzyków. I gdy ostatnia z gwiazd zniknęła z nieba i wstało słońce, serce wyspy zapadło się w zimną otchłań oceanu, pod którą kryje się coś starszego niż gwiazdy i ludzie, co wciąż śpi i czeka na przebudzenie. Nitu, pozbawieni ochronnej mocy gwiazd, zostali bezbronni na pastwę śnieżnych potworów, i ich rozwleczone szczątki pozostały niepogrzebane na pastwę zimnego wiatru. A Pomaqu odpłynęła na lodowej krze i w końcu dotarła na przyjazne, zielone wybrzeże, gdzie powitało ją stado białych wielorybów; lecz nie żywiła w sercu urazy do Wamaqu, mimo wszystkiego co się stało. A on patrzył za nią dopóki nie zniknęła na horyzoncie, i wtedy mógł w spokoju zamknąć oczy i umrzeć, bo miał pewność że dotarła w bezpieczne miejsce. Ale to wszystko działo się dawno temu i nikt już o tym nie pamięta.
Wow, Ganakagok naprawdę ładnie wygląda kiedy patrzy się na nie post factum.
Tak, zdecydowanie jest COŚ w tej grze. Postać z tej naszej sesji też jakoś cały czas chodzi mi po głowie.
OdpowiedzUsuńBTW - czytałeś może "Nację" Pratchetta? Wydaje mi się zbliżona w wymowie do Ganakagok.
OdpowiedzUsuńZakończenie było zaprawdę epickie! Za to tarot skrzywdził mi postać. Za każdym razem, kiedy chcę zagrać dobrym charakterem, kończy się katastrofą.
OdpowiedzUsuń@ Paradoks: "Nacji" nie, przestałem w ogóle czytać jego książki po żenującym "Potwornym regimencie" :> Ale jeśli mówisz że dobre, postaram się rzucić okiem.
OdpowiedzUsuń@ saclavi: hej, naprawdę próbowałem wymyślić coś innego, ale to była dość jednoznaczna sytuacja :) btw, mam wrażenie podobieństwa do drugiej sesji Montsegur 1244 z Rkonu, tylko z odwróconymi rolami ;-)
@sclavi Olu, takie motywy wychodzą Ci tylko na dobre, bo wtedy zaczynasz przywiązywać większą wagę do fabuły :>
OdpowiedzUsuń@juliusz Też mi montsegurowe skojarzenia przyszły do głowy, ale post factum. Nie czuję się z tym zdrowo ;)
Zastanawiałem się nawet trochę nad tym na ile to był legalny ruch, i RAW chyba był, social contractowo to nie wiem.
OdpowiedzUsuńDobra - chociaż mam wrażenie, że targetem jest raczej młodzież, niż dorośli, to bardzo mi się spodobała (i podobnie jak "Drogę" przeczytałem jednym tchem).
OdpowiedzUsuńWymową mitu założycielskiego Ganakagok ogromnie przypominało mi "Nację". No i "Nacja" opowiada po prostu bardzo piękną historię. Uważam, że warto ją przeczytać.