niedziela, 18 lipca 2010
S. Stridsberg "Fakultet marzeń"
Historia Valerie Solanas - z próbą zabicia Andy'ego Warhola, pisaniem radykalnych feministycznych manifestów i zakładaniem Society for Cutting Up Men - jest naprawdę ciekawa, nawet jeśli ktoś jest zdystansowany do feminizmu drugiej fali. Tym bardziej szkoda, że "Fakultet marzeń" nie wykorzystuje jej jak należy. To znaczy: z historii Valerie można by zrobić naprawdę świetną powieść, moim zdaniem Stridsberg się to niestety nie udało. "Fakultet marzeń" ma jakby trzy linie fabularne: proces i leczenie Valerie po próbie zabójstwa Warhola, ostatni miesiąc przed jej śmiercią, i wydarzenia od dzieciństwa do końca życia Solanas (intuicyjnie uporządkowane). Teraz, jest tu mnóstwo przeskoków stylistycznych - większość rozdziałów jest krótkich, po dwie-trzy strony, często po jednej. Są więc wyliczenia, dialogi Valeria z matką i innymi osobami, dialogi Valerie z narratorką (gdzie, naturalnie, Stridsberg pokazuje jaka jest oh-zdystansowana, wkładając Valerii w usta teksty o tym że nie zgadza się być bohaterką kiepskich i pretensjonalnych powieści i tak dalej), niby-poetyckie fragmenty, zwyczajna proza, i tak dalej. Sprawia to trochę takie wrażenie, jakby Stridsberg zachłysnęła się różnymi możliwościami i chciała je wykorzystać wszystkie naraz, a co więcej, pogłębia chaotyczność książki. "Fakultet marzeń" wydaje mi się dość hermetyczną lekturą - być może z powodu nieznajomości kontekstu dużo mi umknęło, np. w momentach w których są wyliczenia imion, nie umiem wyłapać odniesień. Wreszcie, podstawowy chyba problem jest taki, że Stridsberg nie bardzo wiedziała co chce zrobić: pokazywać "prawdziwą" Valerie? możliwie wiernie opowiadać jej historię? dać wyraz swojej fascynacji Ameryką od lat pięćdziesiątych do siedziemdziesiątych? dać wyraz swojego uwielbienia dla Valerie? coś jeszcze innego? - w efekcie, chyba żadne z powyższych nie wyszło dobrze. Przy tym to nie jest tak, że nie ma tam dobrych fragmentów - np. pod koniec są mocne trzy strony o obserwowaniu umierającej osoby - nie umiem powiedzieć na ile zgodne z tym jak faktycznie to wygląda, ale dobre literacko. Jednak ilość niezręczności literackich przez jakie trzeba się przebić, w moim odczuciu, po prostu się nie kalkuluje, i "Fakultet marzeń" spokojnie można sobie darować.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz