poniedziałek, 31 maja 2010

Ruch kulturowy industrial a The Residents?

Hej, zna ktoś jakieś teksty / wywiady / cokolwiek kogoś oczytanego i osłuchanego kto mógłby rzucić światło na relację między The Residents a ruchem kulturowym industrial? Nie tylko wczesnym The Residents, ale też późniejszym - np. czy przebicie się do szerszej popkulturowej świadomości miało miejsce w podobnym momencie, albo podobnych warunkach?

Zwyczajowo kiedy mowa o pionierach industrialu, czy w ogóle o szeroko rozumianym ruchu industrialnym, zwraca się uwagę na niezależność wydawniczą, anty-muzykę, multimedialność czy taktykę szoku. The Residents podpadają pod większość tych kryteriów, więc naturalnie pojawiają się dalsze pytania: czy są jakieś zależności (tj. wpływopologia) w jedną, drugą albo obie strony? jakieś tendencje muzyczne albo w występach live? interesujące korelacje jeśli chodzi o poruszaną tematykę?

Chętnie przygarnę cokolwiek, moje google-fu nie bardzo pomaga.

niedziela, 30 maja 2010

Hiromi Kawakami "Nadepnęłam na węża"

Przeczytałem parę dni temu. Ciekawe jakie dałoby się znaleźć podobieństwa między opowiadaniami Kawakami a fantastyką modnego ostatnio nurtu New Weird - chętnie zobaczyłbym w tym względzie opinię kogoś kompetentnego. Myślę tu raczej o VanderMeerze i podobnych, którzy mają względnie mało estetyki steampunkowej (por. MacLeod). Intuicyjnie, strzelałbym że sporo: dużo przejść na zasadzie luźnych skojarzeń, niewesołe motywy pod tym wszystkim, daleko sięgające zrytualizowanie rzeczywistości, dużo odniesień do innych tekstów, elementy surrealistyczne, zabawy z językiem. Bardzo, bardzo ładna książka, chętnie sprawdzę jak wypada wydana przez Karakter powieść Kawakami.

sobota, 29 maja 2010

Blood Axis - [2010] - Born Again

Zupełnie przypadkiem dowiedziałem się że wyszedł nowy album: mistrza i klasyka mariażu monumentalnego martial industrialu z poruszającym neofolkiem / pretensjonalnego smęcenia o Europie i uderzania członkiem o parapet, jak kto woli. W każdym razie nowy album Blood Axis. W zasadzie, jeśli odciąć live'y i jakieś CDRy własnym nakładem, to drugi ever. I oczywiście jest TOTALNIE AWESOME. Ma wszystko to za co Blood Axis jest lubiane: bazylion instrumentów, proste melodie, odpowiednio pretensjonalne teksty, świetne aranżacje, odpowiednią ilość patosu. Przypomina momentami Ain Soph, Sol Invictus i całą resztę fajnych nazw. Faworyty: "Madhu", "Churning and Churning", "The Path", "Born Again". Ja jestem na tak.

piątek, 28 maja 2010

Bad Sector - [2010] - Quaternion

OK, jestem beznadziejnym przypadkiem fanboja Bad Sector, dobra? Dlatego nie będę się rozpisywał o "Quaternion", bo przecież opinia może być tylko jedna. Więc to jest tak, że jedną z niewielu rzeczy które sprawiają ostatnio że świat jest fajnym miejscem jest fakt, że nowy album Bad Sector jest do zassania. TUTAJ. Warto ściągnąć póki jest, Massimo zapowiadał że za parę dni zniknie i będzie jak z CMASA. A sam "Quaternion" - bogaty i warto wielokrotnego słuchania, trochę w stronę "Plasma". Moim zdaniem pozycja obowiązkowa.

czwartek, 27 maja 2010

S/Lay w/Me

S/Lay w/Me to zeszłoroczna gra Rona Edwardsa. Wydawniczo, cienka broszurka - koło 30 stron, sporo grafik gołych kobiet i mężczyzn (z dokładnością do szponów, skrzydeł i podobnych).

Może nawet zaryzykowałbym powiedzenie że to gra w jakimś sensie "old schoolowa", gdyby nie dwie rzeczy. Po pierwsze, jeśli oceniać po przyległościach flejma z Fight On!, społeczność grognardów i OSR-owów wydaje się sądzić inaczej. To jeszcze nic specjalnego by nie znaczyło, bo pewnie większość z wypowiadających się przy okazji wzmiankowanego flejma w S/Lay w/Me nie zagrała. No więc, po drugie, w ogóle nie bardzo widzę powody żeby cały szum wokół OSR sprowadzić do czegoś więcej niż "grania tak jak wtedy kiedy byłem młodszy" - co z trudnością można uznać za jakąkolwiek rozsądną propozycję jeśli chodzi o sposób grania (tak samo zresztą, jak trudno za coś takiego uznać spory o to czy koszerne jest rzucanie kostkami innymi niż k6 albo dyskusje o gygaxiańskim czy staffordiańskim naturalizmie). W konsekwencji, chyba bezpiecznie mogę potraktować odniesienia do Fight On!, Carcossy, Dragonsfoot, Quick Primer i całej reszty za czysto przygodne, w znaczeniu: to po prostu jest to, co akurat Ron wtedy czytał (zwłaszcza że to kawałek pod visit some websites, a nie influences). W konsekwencji, mogę spać spokojnie - uniknąłem wejścia na drogę do old schoolu (z której, jak wiemy, się nie wraca).

W każdym razie, S/Lay w/Me to gra dla dwóch osób i działa mniej więcej tak. Ty kontrolujesz bohatera - wybierasz kim jest, lokację przygody i cel. Ja tworzę Potwora i Kochanka, i mogą być tą samą osobą. Listy z których się wybiera są dość sugestywne - np. tworzenie Potwora to wybór tego w jaki sposób będzie cię zabijał: szybko czy powoli, pojedynczo czy w grupie, podstępnie czy twarzą w twarz, w sposób dziki czy cywilizowany, a lista lokacji jest całkiem doskonała. Gra składa się z serii Goes (podbić? może niech będzie: ruchów), wykonywanych naprzemiennie przeze Mnie i Ciebie. Od pewnego momentu (kiedy Ty po raz pierwszy działasz w stronę Kochanka, uwzględniając takie elementy jak interakcje seksualne albo zostawianie go na pastwę losu, lub na rzecz osiągnięcia celu, albo kiedy Ja działam Potworem), jeśli ruchy którejś ze stron spełniają odpowiednie warunki, ta strona dorzuca jedną lub dwie k6 i układa je na wieży, wynikiem w stronę drugiego gracza. Kto ma wyższą sumę w momencie w którym ilość Moich kostek na wieży jest równa ustalonej wcześniej wartości potwora, lub w momencie w którym Ty wywrócisz moją wieżę i tym samym zmusisz Mnie do przerzucenia moich kości, wygrywa. Potem możesz jeszcze za dobre kości, tj. z odpowiednimi wartościami, wykupić różne dodatkowe opcje - realizację celu (darmową jeśli Ty wygrasz), uratowanie kochanka, zabicie potwora, uniknięcie ran, i tak dalej.

Yup, gra jest napisana z takim wykorzystaniem zaimków jak wyżej.

Wyszła nam ładna historyjka o Ryszardzie Lwie Serce usiłującym wykraść święty artefakt z siedziby Starca z Gór. W skrócie: jego armia zostaje zdziesiątkowana na podejściu do twierdzy, on sam przebija się przez wrota ale zostaje pojmany. W celi przebywa z jednym z asasynów, który ma za zadanie podstępem wyciągnąć z niego informacje - dusi go, zabiera mu ubranie i wymyka się z więzienia. Potem jest scena kluczenia po zamku, kończąca się tym że straże prowadzą przebranego Ryszarda do Starca. Starzec podaje mu puchar z gorzko smakującym, zatrutym winem, cięcie jak mdleje. Potem scena w wewnętrznej świątyni, w której Ryszard i muzułmanin z celi patrzą na siebie, przytulają się i nie dochodzi do niczego więcej, bo wpada banda asasynów, wyjących coś niezrozumiałego w swoim plugawym języku. Ryszard chwyta artefakt i henchmani padają przed nim na kolana, ale wtedy pojawia się Starzec, zmusza ich do posłuszeństwa i podrzyna gardło Kochankowi. Ryszard skacze w głąb studni za ich plecami (takiej wielkiej, zupełnie absurdalnej i całkowicie pulpowej studni której dna nie widać, i naturalnie nikt nie postawił wokół niej barierek), a jego armia zdobywa zamek. Gdy dochodzi do siebie po uderzeniu o ziemię i wydostaje się na górę, znajduje niedobitków i jeszcze żywego Kochanka wśród trupów asasynów. Zniszczony trucizną krążącą w jego żyłach Ryszard odjeżdża razem ze swoim muzułmańskim Kochankiem; z ruin zamku Starzec patrzy na niknącą na horyzoncie armię i powoli zaczyna schodzić w dół wzgórza.

Gdybyśmy grali dalej, zamienilibyśmy się rolami Mnie i Ciebie, a Ola dostałaby do opisu zdania uwzględniające osiągnięcie celu i zatrucie przez Starca. Zależnie od osiągniętych rzeczy - zabicie Potwora, zostanie zranionym, zabranie kochanka ze sobą - w dalszej grze Ja lub Ty mogłoby dorzucić darmową kostkę.

Wrażenia:
- nie przypominam sobie żebym w rozsądnie krótkim okresie czasu grał z dokładnie jedną osobą - chwilę mi zajęło przerzucenie się na ten tryb;
- oczywiście gra się trochę inaczej - na pewno różnice byłyby wyraźniejsze przy kolejnej grze;
- zastanawiałem się też ile znam gier zaprojektowanych do grania we dwie osoby - nie jest tego wiele, Beast Hunters, S/Lay w/Me, no i jedna z ciekawiej zapowiadających się gier tego roku, Mars Colony - chyba tyle;
- kluczowa chyba wskazówka to, trochę podobnie jak w Archipelago, "nie musimy się nigdzie spieszyć". S/Lay w/Me od strony samych kostek to dość szybka gra, a sporo funu płynie z zabawy estetyką oraz podchodów i okrążania drugiej strony, przynajmniej z perspektywy Mnie; jakby budowania przewagi na poziomie fikcji;
- Ola w ogóle nie czytała pulpowej fantastyki - Howarda, Cartera, Smitha, Lee i całej reszty. Mimo to, mam wrażenie że osiągnięta historyjka całkiem nieźle pasowała np. do pseudohistorycznych opowiadań Howarda. Ciekawe czy i jeśli tak to jakie różnice pojawiłyby się w przypadku gry z kimś kto zna gatunek;
- kiedy teraz na to patrzę, motywy homoseksualne w tej historyjce pewnie możnaby różnie interpretować, i niektórymi z tych interpretacji moglibyśmy być zdziwieni. Ups! Ale, z drugiej strony podobnie jest u mistrzów gatunku... ale nie wiem czy to by poprawiło sytuację;
- związane z tą sesją ale nie ograniczające się do niej: to ciekawe, że bardzo często ludzie grają tak, jakby wydarzenia w fikcji powinny być "ciągłe", tj. unikają przeskoków takich, jak "trzy dni później i dwa poziomy niżej", albo "dwa tygodnie później, kiedy wyzdrowiałem". Tak, jakby naturalnie nie widzieli możliwości takiego frame'owania scen, i dopiero w pewnym momencie dostają zen-moment "aha, to tak można, awesome!";
- spodobały nam się proste i przejrzyste zasady tej gry, na pewno zagramy więcej. W trakcie gry nie było ani jednego momentu niejasności, mam nadzieję że tak zostanie.

środa, 26 maja 2010

Chcecie Państwo poznać inne, sąsiednie trybiki? To stosunkowo proste; trzeba tylko uważnie popatrzyć.

Doceniam ostatnio portale społecznościowe. Inaczej nie trafiałbym na takie teksty, jak "Wroński, Braun, Bartyzel" Władysława Studzienickiego. Konserwatyzm.pl był tak miły, że przypomniał ten doskonały artykuł z 1996 roku, a pewna znajoma osoba zalinkowała.
Dlaczego Zakon Wolnomularski z uporem, od wieków realizuje szaleńczy plan cofnięcia świadomości ludzkiej do jakiegoś stadium pierwotnego? O co w tym wszystkim chodzi? Nie wiemy. Może Nieznani Przełożeni są też ogarnięci jakimś obłędem? A może wiedzą, że masami ludzkimi łatwiej powodować, gdy są ogłupione - w jakimś transie, niezdolne do racjonalnego myślenia? A może jedno i drugie zarazem? Przecież nie tylko Kabała, ale również cały judaizm i polityczny mesjanizm żydowski są dzisiaj czymś nienormalnym, chorym reliktem czasów bardzo dawnych, pozostałością minionych epok, czymś najgłębiej obcym światu nowożytnemu i dlatego stanowiącym w nim jakąś potworną, rakowatą narośl.
Wywód nasz ciągnie się jak wąż, przechodząc od jednej kwestii do drugiej, od problemu do problemu. Ale taka jest rzeczywistość: wszystko w niej łączy się ze wszystkim. Jej elementy tylko w kontekście innych stają się zrozumiałe.
KLIK.

Doczytanie do końca to naprawdę niezłe wyzwanie.

wtorek, 25 maja 2010

A. Mabanckou "African Psycho"

Przeczytałem "African Psycho". Napisane bardzo dziwnym językiem, na przemian dość prostackim i całkiem wyrafinowanym. I podobnie spleciona jest większość książki: częściowo drastyczna (plany gwałtu i morderstwa przez Grega, żeby daleko nie szukać), częściowo zabawna (nazwy własne, jak dzielnica Picie-wody-to-idiotyzm), częściowo smutna (to może kontrowersyjne, ale sądzę że Greg-nieudacznik jest w jakimś sensie smutną postacią). Mógłbym tu wrzucić sporo smęcenia o tym jak współczesne media konstruują wzorce postępowania, ale "African Psycho" warto przeczytać, a moje rozpisywanie się miałoby raczej efekt przeciwny (jeśli jakikolwiek). Mam nadzieję przeczytać wkrótce "Kielonek".

poniedziałek, 24 maja 2010

Dowody że P

W jednej z niedawnych rozmów przypomniano mi o dwóch całkiem doskonałych zestawach dowodów że P w wydaniu różnych filozofów, a niedługo potem okazało się że mam znajomych którzy się z nimi nie zetknęli. Bez niepotrzebnego gadania, KLIK 1 oraz KLIK 2. Na zachętę:

Outline Of A Proof That P (1):
Saul Kripke
Some philosophers have argued that not-p. But none of them seems to me to have made a convincing argument against the intuitive view that this is not the case. Therefore, p.
_________________
(1) This outline was prepared hastily -- at the editor's insistence -- from a taped manuscript of a lecture. Since I was not even given the opportunity to revise the first draft before publication, I cannot be held responsible for any lacunae in the (published version of the) argument, or for any fallacious or garbled inferences resulting from faulty preparation of the typescript. Also, the argument now seems to me to have problems which I did not know when I wrote it, but which I can't discuss here, and which are completely unrelated to any criticisms that have appeared in the literature (or that I have seen in manuscript); all such criticisms misconstrue my argument. It will be noted that the present version of the argument seems to presuppose the (intuitionistically unacceptable) law of double negation. But the argument can easily be reformulated in a way that avoids employing such an inference rule. I hope to expand on these matters further in a separate monograph.
Ah, jeśli ktoś byłby zainteresowany zrobieniem czegoś podobnego o polskim środowisku, ja bardzo chętnie dorzucę kilka od siebie. Z AJN kiedyś robiliśmy odpowiednik przyczyn śmierci i to też było całkiem awesome.

Greg Egan "Teranezja"

Przeczytałem "Teranezję". Wrażenia:
- jest niezła, chociaż daleko jej do doskonałego "Stanu wyczerpania";
- jak na Egana stosunkowo mało interesujących pomysłów i odwołania do zaawansowanych teorii - tutaj tylko zabawy z ewolucją i wieloświatową interpretacją mechaniki kwantowej, i większość książki jest nawet od tego wolna;
- podobało mi się to, że praktycznie do samej końcówki nie wiedziałem jak się skończy - ale też nie bardzo chciałem się bawić w przewidywanie;
- nie wiem czemu, ale bardzo szybko mi się czytało tę książkę;
- na minus, zupełnie nieprzekonywujący protagonista - co, niestety, jest typowe dla fajnego współczesnego SF;
- na plus, dissowanie mainstreamu współczesnej humanistyki.

T. Disch "Obóz koncentracji"

Spodziewałem się czegoś ciekawszego po Dischu - naczytałem się losowych wzmianek w różnych miejscach, jaki to on nie jest fajny i wyrafinowany i w ogóle. "Obóz koncentracji" nie zachęcił mnie do czytania dalej, może "Na skrzydłach pieśni" będzie lepsze. Albo fakt znalezienia tego w Taniej Książce ma znaczenie? Ale samo to nic nie rozstrzyga, przecież jest tam Egan, Martin, Ballard czy Mervyn Peake. To jest nawet tak, że sam pomysł Discha jest interesujący, postacie całkiem ciekawe, zakończenie niezłe, chociaż główny twist z panią psycholog średnio mnie przekonał. Problem jest taki, że Disch ostro pojechał z cytatami, luźnymi skojarzeniami, zabawą teoriami i najzwyklejszą grafomanią. Przebijanie się przez niektóre fragmenty było naprawdę ciężkie. Od nazistów przez Tomasza z Akwinu po bazylion poetów. Niby skonstruowana sytuacja doskonale to usprawiedliwia, ale nie bardzo mam siłę na przebijanie się przez tego typu strumienie świadomości. Ale może po prostu piszę tak, bo jestem za głupi żeby wyłapać wszystkie te odniesienia literackie. Nie jestem tylko przekonany, że to by cokolwiek zmieniło w moim odbiorze książki.

sobota, 22 maja 2010

Z drugiej strony...

...dopiero teraz zdaliśmy sobie sprawę z epic faila towarzyskiego jaki popełniliśmy. Nie liczę jakichś tam konkretnych (z bazyliona różnych) wpadek konferencyjnych, o których można by napisać epopeję, gdyby nie to że szkoda słów. Zresztą, ej, skoro nawet ja zdaję sobie sprawę z tego że to był fail towarzyski... I proszę, ani słowa o takich rzeczach jak "nagroda Maxwella", "medal Hughesa" czy "kwantowa kryptografia", a już w szczególności żadnych nazwisk na E.

Ojej.

Ten tydzień, mimo wszystko ble, był całkiem awesome. Bardzo stymulujący intelektualnie. Całkiem ładnie ułożyła się gradacja jakości kolejnych wystąpień od poniedziałku, moje ego niesamowicie spuchło, poziom uniwersyteckiego lansu podskoczył o kilka poziomów. No i fajnie jest posłuchać na żywo czegoś takiego jak dyskusja Saunders - Penrose - Lynded-Bell. Szczegółowych wrażeń raczej nie będzie, przynajmniej nie w sieć.

środa, 19 maja 2010

E-type anaphora

W filozofii języka, czy się tego chce czy nie, prędzej czy później trafi się na problem anafory, klasyczne teksty Evansa i przerabiane na wszystkie strony przykłady z farmerem który bije swojego osła. Biedni studenci, oprócz rozszyfrowywania tego gdzie tu właściwie jest problem i przebijania się przez stosy dziwnych przykładów i formalizacji (ja miałem to rok temu, przy okazji "Descriptions" Neale'a, więc były jota operatory, drzewka gramatyczne prosto od Barbary Partee i sporo znaczków w wydaniu Barwise'a i Coopera, a i tak to wszystko było względnie bezbolesne i uważam że wykpiłem się małym kosztem), na ogół spędzają noc czy dwie na zastanawianiu się dlaczego E-type anaphora nazywa się tak, jak się nazywa. Większość dochodzi do wniosku że E jest od nazwiska Evansa, zadowala się tym wyjaśnieniem a potem żyje w błędzie. Tak się bowiem szczęśliwie składa, że od ponad 15 lat istnieje oficjalne wyjaśnienie znaczenia tej nazwy. Naprawdę szkoda że nie jest ono szerzej znane.

Wyjaśnienie, tutaj. Naprawdę warto przeczytać.

 PS.  Jeśli ktoś sądzi że naprawdę nie ma problemu z anaforą, "Blood Meridian" McCarthy'ego ma sporo pouczających przykładów na to jak się dziedziczy odniesienie:
Glanton watched him. When he had done he took up the little footguard and turned it in his hand and studied it again and then he crushed it into a ball of foil and pitched it into the fire.

wtorek, 18 maja 2010

Półka

Skoro mieliśmy ostatnio problem ze zdecydowaniem się na to w co dalej grać, uznałem że może korzystnie będzie zrobić listę gier i dodatków które mam na półce albo wkrótce będę mieć - będzie łatwiej wybierać. Nie liczę polskich wydań, bo te które mam są banalnie łatwo dostępne albo niezbyt interesujące, mogę je oddać w dobre ręce jak coś. Pdfów naturalnie jest sporo więcej, ale podaję tylko listę papierową; część z tego mam także w postaci elektronicznej, część nie. W najbliższym (2-3 miesiące) czasie mogą (jak powychodzą) dojść Microscope, Mars Colony, Apocalypse World, Hell for Leather, Enhiridion, The Rustbelt i to chyba na razie tyle. Dygresja: zrobiłbym sobie wykres granych rzeczy, ale niestety zbyt wiele musiałbym zgadywać i straciłby na wiarygodności. Trochę szkoda.

1001 Nights
Acts of Evil [w drodze]
Agon
Apocalypse World Preview Edition [w drodze]
Ars Magica 5th Edition
Barbarians of Lemuria (Legendary Edition) [aktualnie pożyczone]
Burning Empires (+ czysto fluffowe Bloodstained Stars)
Burning Wheel
City of Birds
Covenant
Dirty Secrets [aktualnie pożyczone]
Dogs in the Vineyard
Dragons at the Dawn
Dread
Dust Devils [aktualnie pożyczone]
Fiasco
Free Market [w druku / drodze]
Ganakagok (+ talia tarota)
Grey Ranks
Houses of the Blooded [aktualnie pożyczone]
In a Wicked Age
Montsegur 1244
My Life with Master
antologia Norwegian Style
Noumenon
Poison'd
Polaris
S/Lay w/Me
Sorcerer (+ dodatki: Sex and Sorcery, Sorcerer & Sword, The Sorcerer's Soul) [aktualnie pożyczone]
Steal Away Jordan
Sufficiently Advanced
Sweet Agatha
The Dance and the Dawn
The Drifter's Escape
The Esoterrorists
The Shab-al-Hiri Roach [aktualnie pożyczone]
Time & Temp
Trollbabe
Under the Bed (+ dodatek Journeying West)
Universalis (niestety, stara wersja, z 2002 r.)

poniedziałek, 17 maja 2010

Computational Metaphysics

Źródło: byłem dzisiaj na wykładzie dr haba-kiedy-go-nostryfikują-i-prawdopodobnie-od-jesieni-na-UJ T. Kowalskiego w ramach konferencji w pierwszą rocznicę śmierci prof. Perzanowskiego. Kowalski mówił o interesująco wyglądającym projekcie Computational Metaphysics. O co chodzi? Pomysł jest prosty: formalizacja argumentów to znana sprawa i wiemy że działa dobrze, więc pójdźmy o krok dalej i sprawdzajmy poprawność odpowiednimi programami.

Projekt jest dość nowy i odpowiednie programy są dopiero budowane. Tj., oczywiście, nowy w kontekście filozoficznym, bo historyjkę o dowodzie twierdzenia z Principia Mathematica chyba każdy zna, o ile wiem trochę ważnych faktów o grafach udowodniono takimi metodami i pewnie nawet powierzchowny search znajdzie dużo więcej. Kowalski mówił że istniejące programy działają nieźle dla logiki rzędu I, ale jeśli rozszerzy się dziedzinę kwantyfikacji - np. będzie w standardowy reprezentowało pożądane fragmenty logiki II rzędu via sorty - to już przy trzech sortach robią się problemy.

Nie miałem jeszcze okazji się tym pobawić (i pewnie nieprędko, brak czasu i takie tam), ale wygląda interesująco. Niestety, wydaje się że bardziej zaawansowane rozumowania sprawiałaby problemy techniczne - np. tak byłoby z Herzbergera dowodem zabawnego Peirce'owskiego twierdzenia o redukowalności relacji (dowolne n-argumentowe relacje, dla n naturalnego, da się zredukować do maxymalnie 3-argumentowych, 3-argumentowe nie redukują się dalej), czy z często przytaczanym dowodem van Benthema z "The Logic of Time" (że jedyne relacje definiowalne w terminach porządku na czasoprzestrzeniach Minkowskiego to relacja identycznościowa i relacja uniwersalna), bo trzebaby wrzucić dość rozbudowaną aksjomatykę, a sam dowód jest geometryczny. Ale byłoby fajnie to sprawdzić, bo dalej nie jestem przekonany że rekonstrukcja jakiej dokonaliśmy jest (1) poprawna i (2) że tak działa dowód van Benthema. Chyba w wolnej chwili wrzucę tam fragment z Rakić "Past, Present, Future, and Special Relativity", były tam niejasne fragmenty a formalizacja wydaje się odpowiednia dla tego narzędzia. Łatwo mogę sobie wyobrazić przydatne zastosowanie tego rodzaju metod nie tylko jako dodatkowego sposobu sprawdzania poprawności wnioskowań (co, jak Kowalski zauważył, znacząco może zwiększyć np. szanse na publikację w Journal of Philosophical Logic ;-)), ale w szczególności do sprawdzania często niepopartych dobrymi argumentami deklaracji o niesprzeczności czegoś z teorią.
 
Poza tym ostatnio narzędzia informatyczne są coraz bardziej modne (korpusy, głupcze! i tak dalej), więc warto wiedzieć i o tym.

Computational Metaphysics.

niedziela, 16 maja 2010

S. Neale "No Plagiarism Here"

Brian Leiter (którego bloga warto RSSować nie tylko dla nekrologów i informacji o transferach kadrowych) zalinkował ostatnio do pdfa głośnej recenzji Neale'a książki Quentina Smitha o zarzutach plagiatu wobec Kripkego "Naming and Necessity". Nie wiedziałem że ten tekst jest tak łatwo dostępny w sieci, więc pewnie nie jestem w tym jedyny, a zdecydowanie warto przeczytać "No Plagiarism Here". I to nie tylko jako historyczna ciekawostkę - bardzo klarownie napisana część historyczna, sporo typowo anglosaskieego wbijanie szpilek, w zasadzie całkiem niezłe wprowadzenie do wielu problemów we współczesnej filozofii języka. Jeśli nawet to kogoś nie zachęca, pod koniec można doszukać się uwag personalnych ;-)

TUTAJ.

sobota, 15 maja 2010

Biosphere - [2000] - Cirque

Zupełnie przypadkiem dowiedziałem się ostatnio, że mam znajomych którzy nie wiedzą co to jest Biosphere. Ja rozumiem że można być starym zatwardziałym black metalowcem czy coś, ale chyba są granice, ej. Więc to jest tak, że jak mowa o płytach Biosphere to najczęściej wracam do "Cirque", a ludzie najbardziej sobie cenią "Substrata". Preferuję "Cirque", bo ma więcej chwytliwych fragmentów, ale są dość zbliżone do siebie. Obie to delikatny ambient / elektronika, dużo lodu, ale nie w zimny sposób a'la Lull, starannie poskładane, dopracowane. "Cirque" to jedna z takich płyt o których trudno mi pisać nie popadając w skrajną grafomanię albo dziwne przeskoki świadomości. Doskonała, obowiązkowa pozycja.

piątek, 14 maja 2010

Ambient na dziś

Fajna i świeża kompilacja, z dobrze znanymi projektami (Kammarheit, SETI), nieco mniej znanymi (New Risen Throne, Visions) i zyskującymi popularność (Crepuscular, Terra Sancta), i sporą ilością innych. Całkowicie za free, trzy i pół godziny. Słucham właśnie i myślę że warto.

KLIK

czwartek, 13 maja 2010

Luźny bazgroł o dźwiękach

Słuchałem dzisiaj rano ostatniego albumu Acid Eaters i wciąż jest fajny, ale mniej niż myślałem. "Black Fuzz on Wheels" jest zanadto żywy, z wrażeniem Motorhead, jakby czuło się że gdzieś tam w studiu nagrywano to na żywo, czy że po prostu po drugiej stronie jest człowiek - albumy Christine 23 Onna były nieco bardziej maszynowe, sztuczne, bardziej sterylne. Czystsze. To trochę jak z Bad Sector, często zetknąłem się z zarzutem mniej więcej takim: no tak, to fajne technicznie, ale zdehumanizowane (zabawnym, bo chyba dość trudno o muzykę z większą dawką emocji, no ale). Prywatnie uważam to za zaletę - niewiele jest fajniejszych rzeczy niż dobrze zrobiona sterylność, Alva Noto świetnym przykładem. Oczywiście, to zależy od stylu i tak dalej, ale nie zmienia to faktu że przaśne riffy Acid Eater były fajniejsze gdyby były nieco mniej, hmm, ludzkie.

wtorek, 11 maja 2010

Covox - [2007] - Infiltrator

Jej, jestem ostatnio tak zajęty Różnymi Rzeczami - KKK, Penrose, awesome konwent w Tarnowie, abstrakty na konferencje - że zdążyły mi się skończyć wszystkie nabazgrane na zapas pseudoposty. W tym całym zalewie, jest parę soundtracków które sprawiają że udaje mi się wstać rano i dopełznąć na atubous: italo disco, Unsane i Covox. "Infiltrator" jest bardzo krótki, ale ma wszystko czego można oczekiwać od wesołego chiptune: zabawnie skwierczące bity, jakieś losowe teksty, dużo energii. Nagrali oczywiście dużo innych rzeczy, do mnie ta krótka EPka trafia najlepiej. Zdecydowanie warto.

poniedziałek, 10 maja 2010

Trollując dungeony

Zagraliśmy jakiś czas temu dwa razy w didy by vh. Uprzedzając, było fajnie, oba skończyły się szybkim Total Party Kill.
Nie wiem na ile didy by vh są oldschoolowe - na pewno są daleko od OSR, ale to tylko dobrze im robi. Prywatnie zresztą jestem raczej przekonany że old schoolowość bardzo trudno, o ile to w ogóle możliwe, potraktować jako spójną i sensowną propozycję sposobu grania, więc tym bardziej trudno mi je określić tym wyrażeniem. Ale w każdym razie można by tu chyba szukać istotnych cech wspólnych.
Więc potem chciałbym powiedzieć że one nie są Forge-derived, ale rzecz w tym że są. Na przykład, są głęboko oparte na Apocalypse World. Czyli też źle.
W każdym razie, były dla mnie bardzo pouczające. Mianowicie, przekonałem się, że 1. nie umiem grać w dungeony, 2. nie umiem grać kooperacyjnie. A, i że "in Soviet Russia, the game crashes you".

OK, za szybko i za skrótowo (to się chyba rozrośnie w długi strumień świadomości). Uwaga, przeintelektualizowanie.

Preliminaria:
- myślałem sobie, niezależnie od tego jak bardzo dalekie to jest od faktów, o Forge-derived dungeonie mniej więcej w taki sposób, że mini scenariusz "The Sword" do Burning Wheel jest jego typowym przykładem. To dość sztampowa przygoda o eksploracji podziemi: grupa poszukiwaczy przygód schodzi do lochu w poszukiwaniu magicznego miecza. Teraz, w standardowej grze o eksploracji podziemi, przeważająca część gry składa się ze złażenia w dół przez różne pomieszczenia, zabijania albo wymijania potworów, otwierania drzwi i rozbrajania pułapek, i tak dalej. Potem, na ogół, postacie zabijają bossa i dzielą skarby. Jest tu zupełnie nieistotne czy pułapki wykrywa się testem umiejętności czy mitycznym "player's skill", czy drzwi otwiera się w 30 sekund czy po godzinnym dialogu, czy pedeki idą za zabijanie potworów czy za ich wymijanie czy też za zdobywanie skarbów, czy to jest dungeon, wilderness, Plany czy co tam jeszcze, czy MG skaluje wyzwania pod poziom postaci czy nie, czy korzysta z losowych tabelek czy też ma rozpisany scenariusz albo encountery, czy gra toczy się na hexach i gracze rysują własną mapę, i tak dalej. W "The Sword" gra zaczyna się w momencie dotarcia do skarbu - wszystko co dzieje się wcześniej jest załatwione paroma zdaniami - i cały fun polega na tym, że postacie o różnych beliefach spierają się (via Duel of Wits i potem walkę) o to która i dlaczego zgarnie miecz. Niejako całe otoczenie dungeonu służy tylko temu, żeby odpowiednio podgrzać relacje między postaciami i dać im pretekst do wybuchu;
- sądzę że rozbieżność tego co robiliśmy z tym czego oczekiwała od nas gra to dużo więcej niż osławiona kwestia "konfliktów w drużynie", coś dość podstawowego na poziomie podejmowania decyzji / motywacji podejmowanych decyzji;
- kiedy mówię tu o graniu kooperacyjnym, mam na myśli coś mniej więcej takiego, że kooperacja jest na poziomie decyzji postaci w fikcji - naturalnie zawsze w RPG w różnym charakterze współpracujemy jako gracze;
- myślę że współpraca w Burning Empires to inny przypadek, bo tam są jasno określone warunki wygranej i przegranej, czego nie było w Podróży do Podziemi;
- nie wiem i ciekawi mnie jak bardzo na tym jak graliśmy zaważył kontekst społeczny -czy z nieco innym zestawem graczy byłoby inaczej;
- miałem spore problemy z wyłapaniem co jest legalnym i pożądanym zachowaniem w tej grze, a co nie;

Właściwa część:
- ciekawą rzecz powiedział vh: że przy takim sposobie grania, MG czerpie dużą część funu z przygotowywania się do sesji - rozpisania dungeonu, przerobienia znalezionego w sieci, zrobienia mapki czy historii za dungeonem. Dla mnie prywatnie to raczej ble, kiedy prowadzę wolę mieć jak najkrótszy prep - w Apocalypse World jest go OK, gdyby było więcej to już nie bardzo;
- interesuje mnie (no bo rozwój rpgów i grających jako drzewko i maxymalizowanie umiejętności grania na różne sposoby i takie tam) czy umiałbym coś takiego prowadzić (skoro wiem już że nie bardzo wychodzi mi granie). Może spróbuję kiedyś na Barbarians of Lemuria;
- co mi najbardziej zgrzytało to fakt że w takim sposobie grania, od strony gracza, nieracjonalne jest działanie przeciwko Najlepszym Interesom Jego Postaci. To znaczy: jeśli wiesz że nie ma sensu iść w jakąś stronę - bo potwór jest poza zasięgiem czy pułapka nie do rozbrojenia - albo że konflikt z inną postacią nie służy przetrwaniu postaci, a mimo to tak postępujesz - bo jako gracz uważasz że to ciekawsze od dungeonu, że to fajna sytuacja czy cokolwiek innego - to po prostu Źle Grasz;
- ale może to mój problem, bo zasadniczo nie bardzo widzę co jest fajnego w łażeniu po podziemiach i zbieraniu skarbów, i nawet pomysł na "dungeon as a mythic underworld" niewiele zmienia;
- nadużycie literek: od strony literek, takie dungeony to S z domieszką G. Może wszystko sprowadza się do tego, że ja potrzebuję N w RPGach - nie mam problemu z hybrydami G/N, jak Burning Empires, albo S/N, jak (upierałbym się że tak jest) Archipelago;
- i w związku z tym, w takim sposobie grania jest trochę tak, że fajna historia to produkt uboczny - nie ma gwarancji jej powstania. Znaczy się, naturalnie nie umiem powiedzieć co jest "story", ale mam mocną intuicję że powinny tam być fajnie określone postacie + jakoś zbudowane relacje między nimi, najlepiej chwiejne, + zdarzenia, i w jakimś sensie rozwiązywanie / rozstrzyganie relacji / Odpowiadanie Na Pytania;
 - tutaj za to, gracze nie powinni wchodzić do podziemi z gotowymi zarysami relacji między postaciami - relacje, o ile się pojawią, to w naturalny sposób jakby wyemergują z tego co dzieje się w kolejnych kawałkach dungeonu;
- mogą, ale nie muszą; w tym znaczeniu są nieobowiązkowe; jeśli niespecjalnie interesuje mnie otoczenie dungeonu, tylko chcę fajnej historii tu i teraz, to powinienem poważnie zastanowić się nad swoim postępowaniem;
- w takiej sytuacji, notabene, nie dziwi mnie niesamowicie wolne tempo gry, zwłaszcza jak się do czegoś takiego doda wszystkie genialne rady z Quick Primer, o ślęczeniu przez godzinę nad jedną pułapką, zabawy z długimi tyczkami i podobne, a'la nie przywiązuj się do postaci dopóki nie osiągnie trzeciego poziomu;
- wtedy, co tak naprawdę mnie interesuje w RPGach, pojawi się (albo i nie, bo nie ma dla tego żadnej gwarancji) po iluś tam sesjach. Dzięki, nie skorzystam (chociaż naturalnie przyjmuję do akceptującej wiadomości że tak można i niektórych to bawi i tak dalej). Notabene, nie dziwi mnie wtedy to jak bardzo historie jakie ludzie generują (a jakie można przeczytać w APekach) różnią się od literatury jaka, jeśli wierzyć deklaracjom, jest źródłem inspiracji dla tego sposobu grania.

W sumie chyba jedynym D&D jakie tak naprawdę mi się podoba jest In a Wicked Age. Nie liczę Storming the Wizard's Tower, nie jest gotowe, Vincent je znacząco przebuduje no i, last but not least, nie graliśmy w nie. To wszystko raczej nie wróży dobrze ewentualnemu graniu w Dragons at the Dawn.

niedziela, 9 maja 2010

Tim Hecker - [2006] - Harmony in Ultraviolet

Tim Hecker jest dobry nie na taką pogodę jak dzisiaj (na rano, zdecydowanie bardziej Tor Lundvall), ale jak była w Krakowie wczoraj: kiedy jest ciepło albo chłodno, ale nie gorąco i nie zimno, kolory są białe, szare, piaskowe, jasne, nie ma zielonego, albo jest niezauważalny, zamiast niebieskiego jest bardzo jasny błękit przechodzący w szarość, jeśli czerwony czy żółty to nie są jaskrawe, a wypłowiałe i zwietrzałe. Rynek z którego praktycznie pozbyto się drzew jest w tym względzie dobrym miejscem. Dobrze jest jeśli jest raczej pusto i lekko wieje, i nie ma roślinności dookoła.  Nie powinno wiać za bardzo, i pustość nie powinna być jakaś mocna, opuszczona, ale zasadniczo zamieszkała. Kraje śródziemnomorskie tak, skandynawskie nie. Zdecydowanie raczej Europa.

Wtedy plamy, pętle i spokojnie przejścia które tak bardzo lubi Hecker działają najlepiej. Dostaje się dobrze dopasowany podkład do spleenu krakowsko-pokonferencyjnego albo wiosenno-letniej depresji.

Trochę kojarzy mi się z tym co na żywo na II CoCArt zagrał Vitor Joaquim, albo Pinhas z Luczynskim i ktoś jeszcze.Trochę też z "Inbetween" Nemezis, ale ono z kolei ma ładunek innej melancholii.

Bogiem a prawdą, wydawnictwa Tima Heckera nie różnią się zanadto od siebie (jak kto woli: konsekwentnie podąża wybraną artystyczną ścieżką / wciąż to samo na jedno kopyto), moim zdaniem naprawdę warto, ale nie mam za tym jakichś przekonywujących argumentów.

sobota, 8 maja 2010

5 V 2010; Kraków: Łaźnia Nowa; The Residents

Jakoś się złożyło że nie byłem wcześniej w Łaźni, co mogę powiedzieć - dojazd nie tak zły jak myślałem, przestrzennie fajnie, nagłośnienie dobre, w sumie OK. W kontekście innych miejsc w Krakowie, bardzo OK.

Grali we trzy osoby, wszystkiego jakieś półtorej godziny, z dużym i dobrym  bisem. Wszystko było jak trzeba: gestykulacja, maski i stroje, śmieszne głosy, dźwięki - od country przez industrial do kwaskowatych bitów, bogate i zróżnicowane, do tego historie o ludziach z lustra i cała reszta - pure awesomeness. Ola zresztą zrobiła dobrą listę najlepszych motywów.

The Residents mogą wyjść na scenę i robić cokolwiek im przyjdzie na myśl, a i tak będą świetni. Ej, zaraz zaraz, przecież robią tak od 40 lat.

Jeśli ktoś nie był, naprawdę powinien żałowac, zwłaszcza że trudno przewidzieć czy i kiedy znowu będą grali w Polsce.

Doskonały koncert.

piątek, 7 maja 2010

Apoptose - [2007] - Schattenmädchen

Słucham ostatnio sporo "Schattenmädchen" Apoptose. Widziałem ten projekt na żywo raz, na VI WIF, i zrobił na mnie dość kiepskie wrażenie - co prawda bębny z "Blutopfer" były grane na żywo przez kilkunastoosobową grupę z jakiejś orkiestry, ale tak generalnie to był brzydki misz-masz dźwiękowy, wizualizacje każda z innej beczki, co kawałek to w innym stylu, jakieś neopogańskie motywy, tutaj elektronika, jakiś martial, trochę jakby gość nie bardzo wiedział co właściwie chce osiągnąć. W efekcie straciłem potem ochotę do słuchania Apoptose, nawet mimo uroczej nazwy, i ostatnio raczej przypadkiem wrzuciłem "Schattenmädchen" do playlisty. Studyjnie to jest całkiem fajne - do dwóch wcześniejszych płyt wróciłem, ale na krótko, mniej do mnie przemówiły - ciekawe jak wypadnie tegoroczny album. Tutaj, jest dużo niespiesznie rozwijanej atmosfery, jakieś szepty (trochę w stylu Inade), ładnie zrobiona elektronika (technicznie, luźno kojarząca się z niektórymi albumami SETI, a od strony nastroju, też luźno, ze splitem Troum i Yen Pox), przyjemne zgrzyty tła przy dość powolnych przejściach (jakby uspokoić Land:Fire), generalnie całkiem bogata dźwiękowo rzecz, ze zgrabnie budowanym napięciem. Możnaby się przyczepić do względnej sztampowości niektórych motywów, ale w sumie po co - przecież jeśli ktoś chce oryginalności to raczej nie sięga po dark ambient. Podsumowując - niezła płyta, co prawda dość sporo zależy od nastroju słuchacza, ale czy nie jest tak zawsze?

czwartek, 6 maja 2010

Płaczliwa notka o koncertach

Wczorajsze The Residents było tak awesome, że jeszcze to przeżywam, więc dla równowagi, luźno związana płaczliwa notka z narzekaniem.

Bo to jest tak, że 2010 zapowiadał się świetnie koncertowo, ale zdechł. Toruńskie CoCArt i Molvaera w Krakowie odwołano z powodu żałoby narodowej, Electric Wizard na długo przed festiwalem wycofało się z Asymmetry, Merzbow i Wolf Eyes odwołano z bliżej nieznanych powodów, siódme noise4cash mnie ominie, bo będę wtedy w Tarnowie, Rome odwołało wszystkie trasy na ten rok, a akurat odbywający się festiwal z Lublinie, z Zornem, Reedem i Glassem to ten jeden na który zdecydowałem że nie jadę...

Zostaje więc Biosphere na Ambient Festival i, oby jak zawsze dobry (jak na razie wszystko wskazuje że będzie jak zawsze, czyli doskonale), Wrocław Industrial Festival jesienią (gdyby tak Nana April Jun, albo Robert Rich, ech...). A po drodze, 11-12 czerwca, Podwodny Wrocław z Kylie Minoise i może wreszcie nic nie wypadnie i zobaczę jak Vilgoć wypada live - zabawne, ale przed dobre 4 lata jakoś się nie udało, mimo dobrych dziesięciu okazji i prób. Co prawda jeszcze na Castle Party grają Alec Empire, Wieloryb i Kirlian Camera, ale raczej nie będzie mi się chciało tam wlec. Na Unsound zapowiedział się Tim Hecker, co prawda jego ostatni album wydał mi się dość płytki, ale z pewnością będzie warto, zresztą na pewno do składu Unsound jeszcze sporo będzie dorzucone. Ciekawe ile z tego wyjdzie, mam nadzieję że więcej niż z sezonu wiosennego.

środa, 5 maja 2010

My Life with Master

Poprowadziłem niedawno My Life with Master, z intencją zagrania trochę więcej tym razem - minimum 2-3 sesje, może dłużej. MLwM dość ładnie się skaluje, trochę jak Ganakagok - chcesz grać dłużej? daj większe Fear niż Reason, chcesz przyspieszyć akcję? daj graczom po punkcie Love na początku, i tak dalej. Sądząc po tym co jak dotąd dzieje się z Connections postaci - giną nawet jeśli Mistrzyni tego nie nakazała, a jak jej jakieś przyniosą, to robi im paskudne rzeczy w dużych ilościach - to rzeczywiście może potrwać.

W MLwM jest tak, że przed stworzeniem postaci tworzy się Mistrza lub Mistrzynię któremu służą postacie graczy, określając jego typ, sposób w jaki wpływa na swoje miniony, czego potrzebuje od mieszkańców miasteczka, i tak dalej. I zabawna sprawa jest taka: prowadzę teraz MLwM po raz trzeci. Za każdym razem prowadziłem zupełnie innej grupie, wszystkie grupy były mieszane od strony płci, niektórych graczy znałem bardzo dobrze, niektórych trochę, paru w ogóle, część grała ze sobą wcześniej, część nie, mieli różne doświadczenia z różnymi grami, i tak dalej. Generalnie przekrój możliwości. I za każdym razem gracze bez dłuższego zastanawiania się, praktycznie jednomyślnie, decydowali się na Mistrzynię, nie Mistrza.

Naturalnie trzy grupy to żadna próbka, ale ciekawe czy to czysty przypadek czy też jest to jakoś znaczące, a jeśli znaczące, to czy płeć MG ma z tym jakikolwiek związek, i czy taka tendencja utrzyma się przy kolejnych grupach.

wtorek, 4 maja 2010

Apocalypse World + AD&D

Jakiś czas temu, nie pamiętam z kim, rozmawiałem o tym że Tony Dowler robi dość ciekawy mix mocno zhackowanego Apocalypse World i mocno zhackowanego AD&D. I chyba obiecałem linki, a że ostatnio przypadkiem gdzieś na storygejach jakiś mnie uderzył, no to są. Więc trochę o tym projekcie, niejako wstęp do, można przeczytać na jego blogu: tu, tu, tutaj i jeszcze tu. Sam rozwój pomysłu można śledzić na Praxis, a tutaj jest do ściągnięcia najnowsza wersja zasad. Wygląda fajnie, myślę że warto, chociaż po ostatnim podejściu do grania w dungeony niespecjalnie by mi się spieszyło do zagrania w to ;-)

poniedziałek, 3 maja 2010

Thee Silver Mt. Zion Memorial Orchestra & Tra-La-La Band - [2008] - 13 Blues for Thirteen Moons

Słucham ostatnio dużo "13 Blues for Thirteen Moons". Nie lubię za bardzo Godspeed You Black Emperor! (notabene, reaktywowali się ostatnio, ciekawe co z tego wyjdzie), niejako poprzednika Silver Mt. Zion Orchestra (będę używał tej wersji, bo różnych odmian i dodanego tralala jest bazylion), ale "13 Blues..." leci u mnie często - może jest tak, że im nowsze tym lepsze? Nie wiem czemu to mi pasuje a GYBE nie - może po prostu jest tak, że GYBE też jest bardzo OK, tylko nie udało mi się tego zauważyć. Stawiałbym że to dlatego że "13 Blues..." jest bardziej zróżnicowane muzycznie niż, powiedzmy, "Lift Your Skinny Fists Like Antennas to Heaven". Anyway, jest tam dużo fajnych rzeczy: troche połamanych przejść, obowiązkowa zabawa motywami klasycznymi, niewesołe teksty o społeczeństwie, świecie i życiu w ogóle, charakterystyczne dla post-art-avantgarde-whateva-rocka przejścia i motywy, w tym kawałki które nie mogą się skończyć - innymi słowy, to co najlepsze w gatunku. Myślę że warto.

niedziela, 2 maja 2010

S. Lem "Fiasko"

Przeczytałem "Fiasko", ostatnią powieść Lema. Jak to zwykle Lem, nie zawodzi. Jest typowo Lemowska zabawa technologią, minimalne fajerwerki, przekonywująca wizja toku zdarzeń, w jakiejś tam postaci Pirx - doskonałość. Zdecydowanie warto, nie tylko jako punkt odniesienia do lektury "Ślepowidzenia" czy "Perfekcyjnej niedoskonałości".

sobota, 1 maja 2010

J. Wyndham "Dzień tryfidów / Poczwarki"

Diabeł mnie skusił i kupiłem z okazji Dnia Książki tegoroczne wydanie Solaris. Wrażenia:
- od strony wydania, drażniła mnie twarda oprawa - książka jest szyta i tak dalej, fajnie, ale czytało się ją niewygodnie, bo ma skłonności do samoczynnego zamykania się. Poza tym coś mi zgrzytało albo z wielkością liter, albo z wymiarami książki, albo z oboma, co trochę psuło przyjemność płynącą z czytania;
- nie mogłem (mimo pamiętania o tym że te teksty dzielą 44 lata) powstrzymać się od porównywania "Dnia tryfidów" z "Miastem ślepców" Saramago - pewnie i bez tego to dobrze widać, ale Wyndham brzydko się postarzał jeśli chodzi o wiarygodność psychologiczną bohaterów;
- "Poczwarki" podobały mi się znacznie bardziej niż "Dzień tryfidów", chociaż oba mają przewidywalne zakończenia;
- nie mogłem się też oprzeć analogiom z "Kantyczką dla Leibowitza" / "Świętym Leibowitzem i Dzikokonną" w "Poczwarkach" - Rubieże a Dolina Wybryków Natury. Z drugiej strony, dość mocno kontrastują ze sobą, pewnie możnaby ciekawie zderzyć ze sobą podejścia do religii w obu.